POŚWIĘCAM DUŻO CZASU NA PISANIE ROZDZIAŁÓW WIĘC I TY POŚWIĘĆ CHWILE NA SKOMENTOWANIU ROZDZIAŁU
I część ostatniego rozdziału
Jesteś wyjątkowy i jednocześnie taki sam.
Kochasz, nienawidzisz, ranisz, cieszysz się.
Człowiek pozorny, siedzi przed tobą w masce
jak morderca przetrzymując prawdziwego siebie w środku z spluwą w ustach.
I część ostatniego rozdziału
Telefon przeleciał obok mojej głowy i rozbił się o szafę za mną.
- Przepraszam, uspokój się - wzdrygnęłam się kiedy kolejna szklanka poleciała w moją stronę i rozbiła się o tą samą szafę co telefon. - Justin, proszę - zapłakałam. To był pierwszy raz kiedy widziałam go w takim stanie złości, to był chyba szczyt wszystkich możliwości jakie mógł osiągnąć. Widziałam płonący ogień w jego oczach i miałam wrażenie, że jest w stanie mnie zabić.
Schyliłam się żeby podnieść jego telefon i położyłam go na blacie obok, a potem chwyciłam rozbite szkła.
- Ał! - pisnęłam kiedy niespodziewanie jego silne ramiona podniosły mnie i przycisnęły do ściany.
- Ty, kurwa... - nie mógł znaleźć słów żeby opisać to jak się czuje. W mojej głowie nasuwało się wiele przezwisk, którymi mógł mnie wyzwać "suka, szmata, zdzira, kłamczucha..." chociaż to ostatnie jak dla mnie było najgorsze i wiązało ze sobą niemiłe wspomnienie. - Kłamczucho! - potrząsnęłąm głową, a łzy zgromadziły się w kącikach moich oczu. Zacisnęłam oczy, nie chcąc pozwolić im wypłynąć.
- Nie mów tak, Justin - powiedziałam szpecząc.
- Jesteś nią, kurwa! Jesteś pieprzoną kłamczuchą! - wstrząsnął mną.
- Dlaczego jesteś aż tak wściekły, cholera dlaczego aż tak bardzo!? Nie zrobiłam nic, czym mogłabym zasłużyć sobie na takie traktownie! - wykrzyknęłam nie za głośno, bojąc się, że w każdej chwili mogę oberwać siarczystego policzka.
- Przysięgałaś na naszą przyjaźń, że w tamtą noc w klubie nic się nie stało! - krzyczał, a moje bębenki wibrowały. Jego gorący oddech odbijał się od mojej twarzy.- Patrz na mnie! - zaprzeczyłam, nie mogąc patrzeć w oczy diabła. - Powiedziałem. Żebyś. Na. Mnie. Patrzyła - wysyczał, a kiedy znów zaprzeczyłam dostałam to czego się spodziewałam. Prosty, siarczysty policzek, odgłos uderzenia uniósł się w całym pomieszczeniu. Otworzyłam oczy i rozpłakałam się. - Przysięgałaś - płomień w jego oczach nie zgasł, a jego twarz nie ukazywała skruchy.
- Wiem, wiem co zrobiłam - starałam się uwolnić z uścisku śmierci, ale jego uchwyt był zbyt silny.
Bo łzy nie muszą być okazem smutku.
Mogą być okazem zwykłej bezsilności.
- Nie znoszę kłamczuch - zacisnął rękę na mojej w której trzymałam szkło, które po chwili wbiło mi się w rękę.
- Ała Justin! Ja mam tam szkło! - krzyknęłam tak głośno i nie mogąc wytrzymać tego bólu, kopnęłam go w krocze i uciekłam do łazienki przekluczając ją.
Głośno zawyłam i otworzyłam ranną rękę w której było szkło.
Ranisz, a nadal kochasz.
Kochasz, a nadal ranisz.
- Abigail, otwórz te drzwi! - pięść Justina trzasnęła w drewniane drzwi, powodując, że przez moje ciało przeszły wibracje. Pokręciłam głową, myśląc, że może to zobaczy, ale te drzwi nie były ze szkła. Spojrzałam na wbite szkło i chwyciłam za nie, delikatnie pociągnęłam.
- Ahh - syknęłam, a drugą ręką otarłam spływające łzy. Krew z lewej ręki pokryła moje spodenki. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem mocniej.
- O cholera! - wrzasnęłam, a kiedy szkło nie wyszło , lecz tylko sie przesunęło i rozcięło kolejną część ręki, a krew zaczęła pryskać, zakręciło mi się w głowie.
- Abigail, do cholery otwieraj te drzwi albo je wyważę! - uderzał pięściami. Wstałam aby obmyć twarz zimną wodą i przyłożyć do tego ręcznik aby zatamować krwawienie. Ale kiedy wstałam, a żyła zaczęła pulsować, a krew tryskała jak fontanna, szkło dalej się przesuwało, spojrzałam na rękę i znów zakręciło mi się w głowie i zrobiło nie dobrze, powodując, że zemdlałam i zbiłam szklane perfumy Justina.
- ABIGAIL, WYWAŻAM DRZWI! - usłyszałam ostatnie słowa, zanim ciemność pożarła mnie w ciemną dziurę.
~*~
Z rozmachem usiadłam łapiąc powietrze, które zdawało się, że wypompowało się z moich płuc. Odkaszlnęłam i rozejrzałam się po pokoju. Nadal byłam w tym samym pomieszczeniu, w którym wczoraj oddałam swoje dziewictwo chłopakowi, który jest tylko na wyłączność mój. Ruszyłam ręką w jego stronę, ale nie poczułam nic. Odwróciłam się by zobaczyć jak miejsce Justina w którym zasypiał wczoraj obok mnie było puste.
Z rozmachem usiadłam łapiąc powietrze, które zdawało się, że wypompowało się z moich płuc. Odkaszlnęłam i rozejrzałam się po pokoju. Nadal byłam w tym samym pomieszczeniu, w którym wczoraj oddałam swoje dziewictwo chłopakowi, który jest tylko na wyłączność mój. Ruszyłam ręką w jego stronę, ale nie poczułam nic. Odwróciłam się by zobaczyć jak miejsce Justina w którym zasypiał wczoraj obok mnie było puste.
Tak bardzo samotna i przerażona.
Otwieram oczy po to by zobaczyć tylko pogniecioną pościel.
Nie mów, że jesteś jak inni...
- Justin?! - krzyknęłam, ale odpowiedziała mi cisza. Przestraszyłam się, że zrobił to, co wcześniej mógł robić innym dziewczyną. Dostał to czego chciał i odszedł zanim się obudziłam. Bez pożegnania, bez jakich kolwięk wyjaśnień.Panikujesz pomyślałam. Justin nie jest taki, nigdy nie był. On mnie kocha. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie wczorajszy wieczór podczas, którego udowodnił, że to co jest między nami jest prawdziwe.
Pewnie jest w kuchni, albo innym pomieszczeniu i robi jakieś przepyszne śniadanie.
Postanowiłam pójść i to sprawdzić. Opuściłam nogi na podłogę i kiedy chciałam wstać poczułam silny ból między udami. Spojrzałam na uda, a potem na swoją kobiecość gdzie znajdowała się krew. W pierwszym momencie serce podeszło mi do gardła. Myślałam, że coś jest nie tak, że coś się ze mną stało, ale potem postanowiłam się uspokoić i przypomnieć sobie co mówiła pani Huck o pierwszym razie. Prywatne lekcje miały to do siebie, że zakresu materiału było więcej, a czasami wychodziły poza schemat i były ciekawsze z zawartościami, o których nauczyciele na normalnych lekcjach raczej nie będą opowiadać. Więc kiedy na prywatnych lekcjach z Panią Huck przeszliśmy do tematu o seksie, zdawało mi się, że musiała coś napomknąć o krwawieniu z macicy. Nie mogłam sobie przypomnieć co to było, ale miałam nadzieję, że to nic złego. Ta krew tłumaczyłaby dlaczego w moim śnie pojawiła się krew na rękach. Ponownie spróbowałam się podnieść i tym razem się udało, chociaż nie obyło się bez porażającego bólu, który przeszedł przez całe moje nogi. Mimo to wczorajsze wydarzenie było tego warte.
Obracając się na sztywnych nogach spojrzałam na pościel, która też była cała we krwi. Zaczerwieniłam się. Krokiem kaczki podeszłam do szuflady Justina i wyciągnęłam z tamtąd niebieską koszulę i czarne spodenki do koszykówki, a potem na szytwnych nogach, sztywnym krokiem wyszłam z pokoju i podążyłam do łazienki.
Wchodząc rzuciłam ciuchy na kafelki, a sama stanęłam przed lustrem przyglądając się swojej twarzy i nagiemu ciału. Wszystko było tak jak zapamiętałam. Ten sam kolor oczu, odcień włosów i długość. Czerwone policzki i cienkie usta. Blizna na ramieniu, i ta sama waga. Wszystko było takie same, nic się nie zmieniło w moim wyglądzie, a jednak czułam się inaczej. Czułam się zmieniona, na bardziej dojrzałą. Może to rysy mojej twarzy, które przez jedną noc sprawiły, że wyglądam starzej. Nie wiem jak to określić, ale czułam się kobietą.
-Kochanie...
- Tak? - Zatrzymała się i odwróciła.
- Nic takiego - odpowiedział - Chciałem tylko jeszcze raz na Ciebie spojrzeć.
Bo to tylko emocje w oczach znaczą więcej niż, bicie twojego serca.
Posłuchaj go, ale zaufaj tylko prawdzie ukrytej w tęczówkach.
Roześmiałam się do siebie i obkręciłam dookoła osi, czego kilka sekund później pożałowałam, bo ból w kroczu dał się we znaki. To jednak nie zmieniło mojego nastroju, dalej się śmiałam.
- Seks - zamknęłam oczy, napawając się brzmieniem tego słowa w moich ustach. Nazwijcie mnie szaloną, ale mogłabym ciągle powtarzać to słowo w kółko, aż do znudzenia. - Seks, seks, seks, seks - śpiewałam wchodząc pod prysznic i puszczając letnią wodę. Westchnęłam głęboko z czystej przyjemności, uderzył we mnie zniewalająco świetny humor. - S E K S - przeliterowałam chichocząc do siebie.
- Kochanie, czy słowo 'seks' tak bardzo ci się spodobało? Lub, zapytam inaczej, czy wszystko w porządku? - wzdrygnęłam się kiedy zauważyłam rozmazaną sylwetkę Justina za kabiną. Zagryzłam wargi, a potem zarumieniłam się. Nie mogłam wytrzymać sekundy dłużej i wybuchnęłam wielkim śmiechem. - Seks zmienia ludzi - przyznał i odsunął drzwiczki kabiny szczerząc się do mnie, a ja do niego. - Zwariowałaś.
- Baby I'm not in drunk, I'm not in drunk, I'm just in love* - zaśpiewałam mu kawałek piosenki i zamknęłam mu drzwiczki przed nosem. Jęknął po drugiej stronie.
- Liczyłem na wspólny prysznic - wyobraziłam sobie jak robi minę szczeniaczka.
- Przeliczyłeś się - wpuściłabym go do siebie, ale kto wie co dalej by się tu stało, a ja nie byłam gotowa na kolejny orgazm i ból w mojej kobiecości. Kolejny seks z Justinem byłby niebem, ale ból po kolejnym orgazmie, piekłem.
Wybuchnęłam kolejnym napadem śmiechu, podstawiając nos pod prysznic.
- Zwariowałaś.
- Tylko z miłości.
~*~
- Umm... Justin - wchodząc do kuchni niepewnym krokiem powędrowałam do krzesła barowego.
- Hej kochanie, gdzie twój zniewalający humor? - pochylił się nad stołem i położył swoje usta na moich.
- Bo ja... znaczy się, twoje łóżko... - zarumieniłam się i zasłoniłam twarz dłońmi. Moja nieskazitelna nieśmiałość wróciła już wtedy kiedy po wyjściu z prysznica przyglądałam się sobie w ubraniach Justina.
- Co z nim? Lubisz jajecznice? -wrócił do kuchenki gdzie grzał się bekon i jajka.
- Ono jest całe we krwi - powiedziałam ignorując pytanie o jajecznicy. Właciwie to jej nie znoszę, ale najwidoczniej potrudził się tak bardzo, żeby zrobić śniadanie, że nie miałam serca mu odmówić.
- Co? - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie przez ramie. Westchnęłam i powtórzyłam zdanie o zakrwawionej pościeli.
- Twoje łóżko jest we krwi.
- Abigail, zdejmij te ręce z buzi bo cię nie rozumiem - zdjęłam ręce z buzi i odchyliłam głowę patrząc w sufit. Jeszcze raz, czy on to robi specjalnie?
- Twoje łóżko i pościel są we krwi - powiedziałam głośno prawie krzycząc. Schowałam czerwoną twarz we włosy.
- Ach, to. Nic się nie martw, włożyłem pościel do prania - uniusł kciuk w górę i podniósł patelnię, żeby położyć jajecznicę na talerzu. Po kilku sekundach ciszy znów zapytałam.
- Czy to normalne... emmm, no wiesz, że ja ... - szukając odpowiedniego słowa w głowie, nie mogłam ponowie się wysłowić. Zaczęłam wskazywać palcem na dolną część mojego ciała.
- Że krawisz z cipki? - jęknełam przez jego dosadny sposób wyrażenia się. Zachichotał i podsunął mi talerz z jajkiem i bekonem.
- Musiałeś? Szukałam bardziej odpowiedniego słowa - również zachichotałam, bawiąc się naszyjnikiem.
- Piętnaście minut temu byłaś gotowa powtórzyć każde słowo związane z seksem, a teraz boisz sie powiedzieć 'cipka'? - wybuchnął śmiechem. Zmrużyłam oczy i rzuciłam w niego jabłkiem, które leżało w koszyczku po prawej stronie. Jego refleks był jednak szybszy i w porę, zanim jabłko uderzyłoby go w czoło, złapał je.
- Jesteś głupi - chwyciłam widelec i wbiłam go w jajko, a on dalej chichotał jedząc, kiedy kilka sekund później zachłysnął się. - Karma jest suką - tym razem ja się śmiałam. Zmrużył oczy i nagle oderwał się od stołu.
- AAAAAA! - pisnęłam i zerwałam się z krzesła, ale kiedy odbiegłam tylko kawałek poczułam jakby w środku mojej cipki coś pękało. To nie na moje nogi, w tym stanie. Nim mogłam pomyśleć co dalej, ramiona Justina przewiesiły mnie przez jego barki.
- Wszystko w porządku? - przytaknęłam.
- Tylko troche boli mnie...
- Cipka? - dokończył za mnie. Uderzyłam go z pięści w plecy.
- Kobiecość, Justin. Chciałam powiedzieć kobiecość.
- Ceregiele - parsknął i rzucił mnie na materac w salonie. - Więc oceń ból w skali od 1 do 10.
- Tysiąc! - zapiszczałam i chwyciłam jego policzki w dłonie i zaczęłam je rozciągać. - Lubię twój zarost, ale tego wąsa musisz zgolić.
- Ricka? Nie ma mowy.
- Nadałeś mu nawet imię? - wybuchnęłam śmiechem wijąc się pod nim.
- Wydaję się z nim starszy niż jestem - wzruszył ramionami, szczerząc w moją strone zęby.
- I głupszy - parsknęłam. - Nie mogę spotykać się z kimś kto nie wygląda poważnie. - zmarszczyłam nos i pokręciłam głową. Wywrócił oczami.
- Ok, zgolę go, ale jak ktoś zapyta mnie, czy jestem twoim bratankiem, to licz się z tym, że zapuszczę nawet brode.
- Hej, nie wyglądam, aż tak staro!
- Tak, tak,tak - uśmiechnął się i rzucił obok mnie.
- Więc...?-ułożyłam się na boku i pogłaskałam jego gołą klatkę piersiową pokrytą tatuażami. Uwielbiałam je, a szczególnie ten mały, z koroną. Wydawało mi się, że przez te dziewięć miesięcy przybyło ich znacznie więcej.
- Więc co?
- Czy to normalne...no wiesz - uderzył się w czoło i zachichotał cicho.
- Że krwawisz z cipki?
- Tak - wywróciłam oczami wzdychając.
- Tak co? - uśmiechał się i dopytywał próbując wydusić ze mnie słowo 'cipka'.
- Że krawiłam z mojej kobiecości.
- To nie to co chciałem usłyszeć.
- I nie usłyszysz - wytknęłam w jego strone język. Zmarszczył brwi i pochwili siedział już na mnie okrakiem. - Co ty robisz? - zapytałam kiedy prawą ręką chwycił moje dwie dłonie i przytrzymał nad moją głową. Nie odpowiedział, zamiast tego ciągle się uśmiechał. I wtedy się zaczęło. Jego palce wodziły po mojej talii i łaskotały.
- Puść mnie! - zapiszczałam wijąc się pod nim i głośno się śmiejąc. - Justin, proszę, przestań!
- Powiedz 'sir (czyt.Ser)Justin'.
- Nie przesadzaj - parsknęłam, ale to trwało tylko chwilę, bo potem znów zabrał się za łaskoatanie.
- Powiedz to tak, jak ja chcę to usłyszeć.
- Śnisz! - śmiałam się tak bardzo, że miałam aż łzy w oczach, z tego co udało mi się zobaczyć on też miał łzy w oczach.
- Okej, będe cię łaskotać do usranej śmierci.
- Nie - jęknęłam i jednocześnie sie śmiałam, nie miałam pojęcia ile to jeszcze potrwa, ale ja już nie mogłam wytrzymać. - Złaź ze mnie, grubasie - śmialiśmy się.
- Wiesz kto jest gruby? - przestał na chwilę, pozwalając mi zaczerpnąć powietrza. - Mój kutas.
- Fuj, Justin, jesteś obrzydliwy!
- Wczoraj jakoś nie miałaś z tym żadnych problemów. To bardziej brzmiało jak "oh tak, Justin, pieprz mnie mocniej"
- Tobie potrzebny jest psychiatra! - wybuchneliśmy śmiechem. Przestał mnie gilgotać i opadł na mnie, wciskając moje ciało do kanapy. - Więc, panie Bieber, czy to, że czerwona ciecz, zwana krwią, wypływa z mojej cipki, która wczoraj była jeszcze dziewicza, jest normalne? - wybuchnął śmiechem, a ja z nim i tak było przez kolejne dziesięć minut kiedy ani on, ani ja nie mogliśmy się opanować.
- Przesadziłaś - śmiał się. - I ta twoja mina. - po długim czasie uspokojenia mówił już normalnie. -Tak, Ruddines, to normalne za pierwszym razem. Następnym razem już jej nie będzie - zarumianiłam się, jego przekaz był dostadny, że będziemy jeszcze raz uprawiać seks, ale to było jasne i logiczne!
- Zawsze musisz być taki dosadny?
Przeznaczenie decyduje o tym, kto pojawia się w twoim życiu,
ale to ty decydujesz kto w nim zostaje.
~*~
- Nie zjadłaś nic jajecznicy - pokręcił głową Justin, wkładając naczynia do zmywarki. - Powinni karać za takie rzeczy.
- Nie lubię jajek, Justin, przepraszam - odeszłam od stołu i ruszyłam do pokoju, z zamiarem ubrania się w moje stare ciuchy. Dokładnie kilka minut temu uderzyła we mnie rzeczywistość.
Mama,
Zakaz widywania się z Justinem,
Wakacje u Chaza i to, że nie wie gdzie jestem.
Mój entuzjastyczny humor, który był na pozomie doładowania "100", opadł do minus jeden. Nie wińcie mnie, ale wczorajsze wydarzenia były rodem z bajki, wszystko co złe było oddalone i za daleko żebym mogła uwierzyć, że w końcu mnie dopadnie. Najwidoczniej byłam za wolna i nim słońce było w zenicie, a ja zatrzymałam się tylko na chwilę by cieszyć się życiem, które nie miało szansy na przeżycie, złe rzeczy dopadły mnie i przygniotły do ziemi. Miałam wrażenie, że wszystko ważyło z tysiące ton,a moje barki były zbyt słabe żeby udźwignąć ten ciężar, jedyna rzecz jaką mogłam zrobić to podzielić się tym z kimś. I tym kimś był Justin. Jego też niedługo to dopadnie. Zaraz będę musiała odejść, będziemy żyć w ciągłym strachu, że moja matka przyłapie nas na gorącym uczynku, a to co nazywamy miłością, zostanie zerwane przez jakąś idiotyczną karę, którą wymyśli moja matka.
Westchnęłam.
- Dlaczego chodzisz jak kaczka? - z oddali dobiegł mnie chichot Justina. Rzeczywiście w sposób w jaki chodzę doprowadza do śmiechu, ale cholera, nie miałam nawet siły żeby posłać sztuczny uśmiech. Wzruszyłam ramionami i weszłam do pokoju Justina, zbierając z podłogi rozwalone ciuchy i bieliznę. Kiedy kucałam nie czułam już takiego bólu jak rano, da się przyzwyczaić. Yeah... Pomyślałam o Chazie, który musi być zdenerwowany moją nieobecnością. Zniknęłam wczoraj, a kto wie czy przestraszony nie zadzwonił do mamy i czy ta nie jest już w samolocie do Waszyngtonu. To Ameryka i moja matka! Wszystkiego można się spodziewać.
Ściągnęłam z siebie bluzkę Justina i jego spodenki, a potem wciągnęłam na siebie bieliznę.
Dlaczego to nie może być takie łatwe? Dlaczego nic nie może być takie jak wtedy, zanim straciłam pamięć, zanim porwano Mike'a, zanim ojciec Justina powierzył mi skarb zwiastujący tylko wieczną klątwe. DLACZEGO?
Czasami kiedy zostawałam sama z myślami, nie mogłam odpędzić się od pytań "co by było, gdyby..." Właśnie co by było? Co by było, gdyby nikt nie porwał mojego brata? Czy przeprowadzilibyśmy się do Stratford z Nowego Yourku? Co by było gdyby Jerremy Bieber nigdy nie powierzył mi swojego skarbu? Czy światowej sławy gangi, które policja szuka od lat ścigałyby mnie za rzecz, której nawet nie pamiętam? Co by było, gdybym nigdy nie poznała Justina? Czy zaznałabym smaku prawdziwej miłości? Co by było gdybym nie straciła pamięci? Czy mogłabym żyć ze świadomością, że posiadam coś co zagraża mojemu życiu? Czy mogłabym żyć, uciekając przed gangami i latać z pistoletem w ręku?
Silna żeby to przyjąć.
Zbyt słaba żeby to utrzymać.
Zmęczona żeby to odrzucić.
- To twoje życie. Pamiętaj, że droga, którą wybierzesz....jest twoja własna
przed oczami ukazała mi się twarz starszego mężczyzny.
- Jerremy, cokolwiek zrobie będę zagrożona, dlaczego nie oddasz tego Justinowi?
strzelałabym, że to właśnie mój głos odezwał się w mojej głowie.
- Ufam ci.
- A jemu?
- Nie na tyle, żeby powierzać mu miliony.
głosy w mojej głowie, nie ucichły, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że krzyczą. Z początku był to szept, ale teraz mogłam stwierdzić, że ktoś podkręcił głośniki.
- STRZEŻ TAJEMNICY!
- JERREMY!
- POWIEDZIAŁEM, STRZEŻ TAJEMNICY.... NA SZYI NOSZONEJ!
- Przestańcie - zatknęłam uszy i skuliłam się, kiedy w mojej głowie rozgrywała się akcja gonitwy, a w oddali słychać było tylko piski opon.
- Kiedy powiem 'teraz', wyskakuj z samochodu.
- Co? Nie!
- Zamknij się i rób co mówię.
- Ahh - syknęłam kiedy kolejna fala krzyków i pisków sprawiała, że moje bębenki pękały - Cicho.
- Pamiętaj, Blair, drewno! Drewno! Nie zapomnij...TERAZ.
I kiedy nagle słychać było tylko wybuch i pękanie szkła, wszystko ucichło. Głosy w mojej głowie, szum, echo i odgłos samochodów. Wyprostowałam się i wsadziłam palec do ucha aby potem przez chwile wiercić w środku. Uczucie, że moje ucho jest zatknięte przez jakiś bombel, wkurzyło mnie, więc przęłknęłam śilne, a balon pęk, zostawiając po sobie rozchodzacy się pisk.
- Nie zapomnij, drewno.
- Do cholery, co jest - uderzyłam się w głowę. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się po pomieszczeniu w celu szukania czegoś podejrzanego, albo czegoś co mogło tłumaczyć te dziwne odgłosy w mojej głowie. - Co to, do cholery, było - szepnęłam do siebie i przejechałam zimną dłonią po policzku, kiedy przez ułamek sekundy poczułam zimny wiatr. Spojrzałam na okno, które było zamknięte, tak samo jak i drzwi. Podeszłam do kaloryfera, który był ciepły, więc jakim cudem chłodny wiatr przed chwilą tak normalnie, przeleciał dookoła mnie?
- Zbliża się zły dzień. Strzeż tajemnicy, Blair, i pamiętaj, że zostałaś wyznaczona by dotrzymać obietnicy.
Rozszerzyłam oczy, kiedy kolejny głos odezwał się w środku mojej głowy, a potem rozszedł się cichy chichot i znów zimne powietrze przebiegło przez moją nagą skórę. To nie mógł być jego duch...
- Skarbie, znalazłem twoją bransoletkę leżała...
- Aaa! - krzyknęłam i podskoczyłam przerażona. Moje oczy mogły w tym momencie przypominać pięciozłotówki, a moja skóra na twarzy na 100% była blada.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - chwyciłam się za serce i próbowałam wyrównać oddech. - Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie wypalając dziurę w mojej twarzy. Jego wzrok był zmartwiony. Moje serce ciągle biło za szybko, a kropelki potu już zaczęły pojawiać się na moim czole.
- Tak, po prostu byłam skupiona i... umm, ty weszłeś, ehmm, tak nagle i się wystraszyłam! - wymachiwałam rękoma, przy tym histericznie się śmiejąc.
- Na pewno? Nie wyglądasz najlepiej. Może pojedziemy do lekarza? - podszedł krok bliżej, musiałam szybko zainterweniować zanim naprawdę zabrałby mnie do szpitala, a tam stwierdziliby, że jestem wariatką.
- Naprawdę, Justin. Zobacz! - podskoczyłam, ciągle śmiejąc się jak wariatka. - Czuję się świetnie - uniósł brew nadal mi nie wierząc. Był tak skupiony i pewny siebie, a postawę przyjął żołnierską, jakby czekał na moment kiedy się złamię. - I co znalazłeś mieszkanie Chaza? - przypomniał mi się temat, o którym rozmawialiśmy kilkanaście minut temu.
- Ach, tak! Podzwoniłem do znajomych i okazało się, że znają bardzo dobrze Chaza Hayes no i mam jego adres. Mieszka na North Capitol - spojrzałam na karteczkę gdzie miał zapisany adres mojego brata. - Musisz jechać? - zapytał po chwili. Przytaknęłam, nadal odtwarzając moment, który zdarzył się przed przyjściem Justina.
- Jeżeli zostanę dłużej, wezwie policję, albo od razu SWAT żeby przeszukać cały kraj, aby mnie znaleźć.
- Jest trochę jak twoja mama, aż trudno uwierzyć, że nie jest twoim biologicznym bratem.
- Yeah - wzruszyłam ramionami i posłałam mu najbradziej uroczy uśmiech na jaki było mnie stać. Za wszelką cenę musiałam mu pokazać, że wszystko ze mną w porządku. - Widzę, że jesteś już ubrany.
- A ty nie - wskazał dłonią na moje nagie ciało. Wywróciłam oczami, na jego spostrzegawczość.
- Cokolwiek.
- Pójdę ubrać buty i odpalić samochód.
- Okej, ubiorę się i już schodzę - puścił do mnie oczko i zamknął drzwi.
Nie chcąc zostawać sama w domu i z duchem, co jest absurdalne i nierealne, bo przecież duchy nie istnieją, z prędkością światła ubrałam na siebie wczorajszy stórj, pożyczony od Annie. Ubrałam jeszcze szpilki i wyszłam na korytarz.
- Justin wyszedłeś już? - krzyknęłam, ale odpowiedziała mi cisza. Miałam nadzieję, że jeszcze ubiera buty, ale jego już nie było. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do wyjścia po drodze mijając salon i kuchnię. Kiedy byłam już prawie przy wyjściu, zatrzymał mnie huk uderzenia o ziemię, dokładnie tak jakby coś spadło. Zmarszczyłam brwi i cofnęłam się.
- Justin jesteś w domu? - znów krzyknęłam i po raz kolejny odpowiedziała mi głucha cisza. W oddali było słychać tylko dzwięk lodówki i włączonej zmywarki. Stukot szpilek o płytki, podczas takiej ciszy przyprawiał mnie o dreszcze, dlatego zdjęłam je i chwyciłam w dłonie. Na palcach cofałam się idąc przez korytarz. Stanęłam w futrynie, obserwując kuchnię i wtedy mój wzrok zjechał na podłogę. Czerwone jabłko kołysało się na szarych płytkach. Serce podeszło mi do gardła, nie mogłam ruszyć się z miejsca, wzrokiem wypalałam dziurę w jabłku, które w pewnym momencie obróciło się w drugą stronę gdzie czymś ostrym było wyryte słowo.
- D r...e...w...no. - przerażona cofnęłam się kilka kroków do tyłu. To samo słowo, które ciągle słyszałam w głowie. Nie mogłam oddychać ze strachu, a kropelki potu kapały mi z czoła. To tylko moja wyobraźnia, to tylko moja wyobraźnia, tylko moja wyobraźnia...
Wtedy wpadłam na lustro, odwróciłam się żeby je złapać i kiedy byłam pewna, że jest stabilne zobaczyłam odbicie jabłka, które sztywno stoi w swoim miejscu. - Jus... - i nagle stało się coś nie oczekiwanego, jabłko zaczęło turlać się w moją stronę. - JUSTIN! - nie tracąc ani chwili dłużej popędziłam do wyjścia i kiedy ja wychodziłam, a jabłko było już na korytarzu usłyszałam w głowie ostatnie słowa.
-Nie zdradzaj tajemnicy.
Wariactwo zaczyna się od wielkich rzeczy.
Małe natomiast jest wyjście z wariactwa.
Strzeż tajemnicy, bo ty zostałeś wybrany. Musisz być wyjątkowy....albo pechowy.
~*~
- Halo. Tu ziemia - dłoń Justina dotknęła mojego ramienia, wzdrygnęłam się wybudzona z swoich myśli.
- Huh? - uniosłam brwi i spojrzałam na niego zdezorientowana. Naprawdę nie wiem o czym mówił, a nie miałam siły na słuchanie czegokolwiek oprócz swoich myśli. Ciągle byłam zakręcona dookoła dzisiejszego poranka i choć wydawał się z początku idealny, zakończył się strasznie.
- Pytałem się czy wstąpimy do restauacji po drodze, prawie nie tknęłaś śniadania - popatrzył w lusterko, a potem na mnie. Był ciągle zmartwiony, widziałam to w jego oczach. Mogłam wyczytać z nich jego myśli, pewnie zastanawiał się co siedzi mi w głowie, albo dlaczego nagle ucichłam. Może nawet przez głowę przebiegła mu myśl, że żałuję wczorajszego wieczoru, ale przecież już mu powiedziałam, że nie żałuję. Ile razy będę musiała jeszcze to powtórzyć, żeby to zrozumiał?
- Nie dziękuje. Nie jestem głodna - wymusiłam na sobie uśmiech i potem wróciłam wzrokiem do szyby, gdzie brodę podbierałam na dłoni i przeskakiwałam wzrokiem z drzewa na drzewo. To co się działo w mojej głowie...
Najtrudniej było mi znaleźć logiczne wytłumaczenie tego. Gdybym spojrzała na to z idiotycznej strony, jaką jest przyznazie się przed sobą, że duchy istnieją czy to oznacza, że dusza Jerremiego Biebera próbuje mnie ostrzeć, przekazać jakąś ważną wiadomość? Dlaczego ciągle powtarzał drewno? Co to miało znaczyć? Przeanalizowałam wszystkie jego słowa od początku.
"- Ufam ci.
- A jemu?
- Nie na tyle, żeby powierzać mu miliony. "
Czy to znaczyło, że to co zostało mi powierzone to miliony pięniędzy? Ale w takim razie o co chodziło z drewnem? Może znalazłam odpowiedź na dręczące mnie pytanie co jest skarbem, który każdy gang chce mieć, ale nie mogłam ułożyć tego w całość. Bo te dwa elementy były do siebie tak bardzo nie pasujące, jak źle ułożone puzzle i cholernie trudno było rozgryźć mi o co w tym chodzi. Pozostało mi tylko zgadywanie.
- Abigail - usłyszałam jęknięcie złączone z westchnięciem obok ucha.
- Tak, yhymm, Justin - spojrzałam w jego oczy i przytaknęłam. Nie ważne co powiedziałam liczyłam, że odpowiedź "tak Justin" spisze się.
- Nie kochasz mnie? - uniósł brew w górę patrząc to na mnie to na jezdnię. Wkopana.
- Nie, nie o to mi chodziło. Miałam na myśli tylko to, że...
- Przestań kręcić, Abi. Nie słuchasz mnie, odpływasz, a kiedy do ciebie mówię lub próbuję cię dotknąć wzdrygasz się wystraszona. - pokręcił głową i zjechał na parking przed parkiem w którym psy biegały za piłkami i dyskami. Pogoda nie była zbyt piękna, ale mimo to na twarzach ludzi panował uśmiech. - Zrobiłem coś źle?
- Nie - zaprzeczyłam pochylając głowe.
Problem.
Jest jak imię, które pozostanie z tobą na zawsze, jeżeli nie zamienisz go na inne.
Jest jak stalkingowiec.
Zamyka cię w klatce i chcę żebyś ciągle o nim myślała.
On myśli, że jesteś z tego powodu szczęśliwa.
Ty cierpisz.
- Żałujesz, że zrobiliśmy to - a nie mówiłam, że to mu chodzi po głowie!? Wywróciłam oczami i spojrzałam za szybę, kiedy chwycił mnie za rękę. - Kochanie, obiecuję, że nigdy cię nie zostawię. Nie jestem jak inni faceci. Kocham cię. Mojej przyszłości nie wyobrażam sobie, bez ciebie i trójki małych bachorków biegających po ogródku, naszego wspólnego domu, który wybudujemy sami od podstaw... - uśmiechnęłam się. Jego głos był przepełniony szczerością. Byłam szczęśliwa, że tak widział swoją przyszłość i jednocześnie podniósł mnie tym na duchu, ale to nie to było moim problemem.
- Justin - przerwałam mu ostrym tonem, jednak moje spojrzenie było łagodne. - Ile razy mam ci powtarzać , że nie żałuję niczego co wczoraj przeżyliśmy? Jesteś najlepszą osobą jaka mogła wejść do mojego życia i nie wyobrażam sobie, że pewnego dnia możemy żyć osobno z innymi osobami u swoich boków. Jesteśmy jak w książce Nicholasa Sparksa, przeznaczeni sobie nawzajem. Kocham cię, więc proszę przestań się zadręczać myślami, że żałuję stracenia dziewictwa z tobą. Bo... wiadomość z ostatniej chwili, nie żałuję niczego co z tobą zrobiłam, od początku naszego spotkania, od lat których nie pamiętam, aż do teraz. Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą. - kąciki jego ust drgnęły ku górze w uśmiechu, tak jak moje i tym razem był to szczery uśmiech. - Kocham cię.
- Ja ciebie też - przybliżyłam swoją twarz do niego i wpiłam się w jego usta, które idealnie pasowały do moich. Czułam się jakbym całowała najbardziej miękkie i malinowe usta na świecie i zdałam sobie sprawę, że należą one tylko do mnie. Czułam, że nigdy nie przeżyję z nikim innym tego co z Justinem. Może jeśli bym go straciła, może zakochałabym się w kimś innym, ale nigdy nie potrafiłabym pokochać kogoś tak mocno jak jego. Uczucie, które czułam kiedy mnie dotykał, albo sposób w jaki na mnie patrzył, a stado motyli wybuchało w moim brzuchu - nikt nie sprawi tego, w ten sposób jaki robi to Justin. Uśmiechnęłam się myśląc o tym, że dla mnie jest idealny i jedyny, jeśli kiedyś stanę przed wyborem jego życie czy moje, wybiore jego. Nie mogłabym przeżyć dnia bez niego, a on jest silny poradziłby sobie.
Moje ręce powędrowały za jego szyję, a jego ręce pod moje pośladki. Uniósł mnie i przeniósł na swoje koalana.
Językiem przejechał po mojej dolnej wardze prosząc o dostęp, ale z cwaniackim uśmiechem mu go nie dałam. Również na jego ustach pojawił się uśmiech, przegryzłam delikatnie jego wargę czym sprawiłam, że jęknął. Odchylił siedzenie i odjechał od kierownicy, więc zrobiło się o wiele więcej miejsca. Jego ręce ciągle pod moimi pośladkami, zaczeły je ugniatać. Zagryzając zęby jęknęłam, odchylając głowe aby język Justina nie mógł dostać sie do moich ust.
- Jesteś przebiegły - uwodzicielsko szepnęłam mu do ucha, zjeżdzając dłonią po woli po jego torsie dojeżdżając do jego paska od spodni. Dwoje może grać w tą grę.
- Pamiętaj, że zawsze dostaję to czego chcę - mrugnął i przyssał sie do moich ust. Kiedy znów uszczypnął mnie w tyłek, a ja zaczęłam nieznacznie się poruszać, Justin dziwnie sie spiął. - Musimy przestać.
- O, czyżbyś zrezygnował? - poruszałam brwiami i pokręciłam się w miejscu. Chwycił mnie za biodra, uniemożliwiając poruszanie się.
- Nie w tym problem - oblizał warge. Zmarszczyłam brwi. - Jeżeli dalej tak pójdzie mój przyjaciel może tego nie wytrzymać, i będę zmuszony pieprzyć cię tu i teraz...ostro - rozszerzyłam oczy i przypadkiem poruszyłam się zawstydzona. - Abigail - warknął. Wtedy to poczułam, spojrzałam w dół i zobaczyłam duże wybrzuszenie w jego spodniach. Moje oczy zrobiły się jeszcze większe niż były przed chwilą. W myślach ciągle pytałam siebie czy to ja do tego doprowadziłam? Jasne, idiotko.
Aż tak na niego działam. Wow.
- Eghm - odkaszlnęłam - Przepraszam - uśmiechnął się i podrapał po karku.
- Czuje się nieco niezręcznie - odkaszlnął gulę w gardle.
- Ja też - i wtedy przypomniało mi się spotkanie z Destiny na stadionie, kiedy opowiadała o swoich erotycznych przeżyciach.
Flashback
- Siedzieliśmy w kawiarni, ja na jego kolanach bo nigdzie nie było miejsca. Przyznam, było mi strasznie nie wygodnie, więc zaczęłam się wiercić. - biegłam obok Dest przez kilka sekund i przystanęłam.
- Musimy usiąść, inaczej obydwie się szybko zmęczymy.
- I na dodatek, jeśli masz zamiar nam opowiedzieć tą pełną wrażeń historię - powiedziała Miranda opierając się o mnie. Położyłam się na idealnie zielonej trawie. Chwilę później zdyszana Destiny i Miranda opadły po moich dwóch stronach. Teraz wszystkie trzy patrzyłyśmy w gwiazdy.
- Więc zaczęłam się wiercić. I wtedy Jason złapał mnie za biodra i wbił w nie paznokcie. Wy wiecie jak zapiszczałam? Wszyscy dookoła się na nas patrzyli. - zachichotałam, wiedząc, że Dest ma bardzo wysoki głos. - Posłałam mu wymowne spojrzenie, a on natomiast wskazał palcem na swoje krocze. Kiedy to zobaczyłam myślałam, że spadnę z tego krzesła i wstanę dopiero kiedy przyjedzie pogotowie. Jego penis stanął i to przeze mnie!
- I co z tym zrobiliście? - zapytałam przerywając ciszę po naszym napadowym śmiechu. Wzruszyła ramionami.
- Trzeba było interweniować - zachichotała i momentalnie kiedy na nią spojrzałyśmy z Mirandą chcąc wiedzieć co ma na myśli, zrobiła się czerwona.
- Destiny?! - zapiszczałam, naskoczyłam na nią i usiadłam na jej brzuchu, kiedy ta próbowała uciec. Miranda przyczołgała się i usiadła na jej nogach, blokując możliwość ucieczki.
- Przypomniała mi się książka mojej kuzynki, gdzie kiedy głównemu bohaterowi stanął, główna bohaterka zrobiła mu loda i... - tu zawiesiła głos i zamknęła oczy. Jej twarz przypominała buraka. Spojrzałyśmy na siebie z Mirandą i przyłożyłyśmy dłonie do ust.
- Nie zrobiłaś tego! - zapiszczała Miranda, wskazując na nią oskarżycielsko palcem. Destiny przytaknęła.
- Miałam jego kutasa w buzi i to było cholernie dobre! - wykrzyknęła.
- Fuj - powiedziałyśmy równo z czarnowłosą.
- Nie wierzę - zapiszczałam i wybuchnęłam śmiechem.- Musisz zdać nam całą relacje!
End
Zakaszlałam, zasłaniając dłonią usta i dyskretnie zerkając na wybrzuszenie w spodniach Justina. Destiny powiedziała, że dobrze iż to zrobiła niż miałaby żyć z myślą, że zrobił to sam i patrzył się na jej zdjęcie. Stwierdziła, że to byłoby ohydniejsze niż zrobienie samej mu loda, "a zresztą było świetnie, zrobiłabym to jeszcze raz"
Nie moje słowa, tylko Dest. Stwierdziłam, że także nie chciałabym aby Justin masturbował się przed moim zdjęciem albo jakimś lesbijskim pornosem, więc wpadłam na szalony pomysł.
- Wiem jak ci pomóc - zagryzłam wargi, starając się to robić jak najbardziej kusząoco, ale zdenerwowanie nie ułatwiało mi sprawy. Westchnęłam w myślach. Zmarszczył brwi.
- Co ty... - złapał powietrze kiedy moja ręka powędrowała w dół i chwyciła jego penisa. - Robisz?! - dokończył po chwili uspokojenia. Chwyciłam pasek od jego spodni i zaczęłam je odpinać, w międzyczasie zastanawiając się co ja robię, czy uda mi się zaspokoić Justina, czy choć odrobinę będe tak dobra jak dziewczyny z którymi Justin sypiał wcześniej?
Jego dłonie złapały moje i unieruchomiły je. - Nie musisz tego robić - przez kilka sekund ze zmartwieniem patrzył w moje oczy, jakbym miała rzucić się pod koła.
- Czy wyglądam jak niewolnica? Chcę to zrobić - wywróciłam oczami. Czy on o wszystko musi się martwić? Z drugiej strony powinien być szczęśliwy, że jego dziewczyna chce zrobić mu dobrze, przecież nie popełniamy przestępstwa, a ja jestem pełnoletnia, więc mam prawo o decydowaniu o tym co chcę robić, a ja chcę to zrobić. - Chcę zaspokoić mojego chłopaka - nim sie powstrzymałam, moje myśli wyszły na zewnątrz, a zabrzmiało to prawie jak krzyk. - Przepraszam - mruknęłam, paląc się ze wstydu.
Zachichotał i pogłaskał mnie po policzku .
- Cholernie potrzebuje dojść. Teraz. -powiedział z chrypką w głosie sprawiając, że zimny, ale przyjemny dreszcz przeszedł po moich plecach.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i swoimi długimi palcami rozpięłam jego spodnie.
Justin odsunął siedzenie jeszcze bardziej, a ja mogłam zsunąć się z jego kolan na podłogę. Uniósł pośladki i ściągnęłam z niego spodnie, aż do kostek. Przed moimi oczami ukazała się męskość Justina, jeszcze nie w pełnej okazałości,ale i tak byłam już przerażona. Chwyciłam palcem gumkę od bokserek Cavina Kleina i paznokciem przejechałam po jego podbrzuszu przez co wygiął się delikatnie. Znów uniósł pośladki, a ja ściągnęłam z niego bokserki i zniżyłam do kostek. Przełknęłam ślinę, kiedy ogromny kutas Justina był w erekcji i czułam, że to ja właśnie zostałam wyznaczona do zniszczenia jej, czy coś w tym stylu.
- Wszystko ok - puścił do mnie oczko, chichocząc. Puściłam w jego stronę sztuczny uśmiech. Byłam zestresowana, ale trudno żebym nie była, no bo po pierwsze, Penis Justin stał, po drugie, miałam zaraz zrobić mu loda, a po trzecie, kompletnie nie wiem jak.
- Po prostu... jestem niedoświadczona - mruknęłam cicho, mając nadzieję, że da mi jakieś wskazówki. I tak było, w głowie zaśpiewałam głośne "Alllelujah!"
- Pomoge ci, skarbie - kazał mi dać swoją dłoń, więc ją chwyciłam. Potem ruszył nią do swojego penisa. - A teraz zacieśnij dłonie dookoła, mojego kutasa - patrząc mu w oczy robiłam to co kazał. Jego ręka nadal była na mojej, a po chwili oby dwie poruszały się w górę i w dół. - A teraz poruszaj w ten sposób i rób co mówię - zamknął oczy i puścił moją dłoń. Trochę bardziej ośmielona, zaczęłam robić to szybciej, a drugą ręką chwyciłam jego jądro. - Kurwa - warknął odchylając głowe. - Szybciej, kochanie, szbciej. - mówił, a ja robiłam to co kazał, jednocześnie bawiąc się jego jądrami. - Tak - jęczał. Pomyślałam o tym co dalej, jak na razie nieźle mi szło, a Justin jest zadowolony. Zjeżdzając ręką niżej zbliżyłam usta do jego główki.
- Dlaczego zwolniłaś? - Justin otworzył oczy i rozszerzył je, kiedy zobaczył co zamierzam zrobić. Przypomniałam sobie wszystko o czym mówiła Destiny i spróbowałam całych swoich sił, żeby być tak dobra jak ona. Pocałowałam jego główkę raz, a potem kolejny. Przejechałam po niej językiem zataczając na niej kółka. Justin poruszył biodrami, chcąc wepchnąć swojego kutasa do mojej buzi.
- Kurwa, nie wytrzymam. Nie baw się ze mną - warknął.
- Proś, Justin - szepnęłam uwodzicielsko, kiedy całe przerażenie odeszło.
- Proszę, Abigail, chcę wydymać twoje pieprzone usta. Proszę - jęknął, łapiąc się za włosy. Z uśmiechem wzięłam go troche głębiej, delikatnie się w niego wgryzając. Poruszyłam się w górę i w dół nadal bojąc się wziąć go całego. Był tak wielki, że włożenie go całego do ust groziło zadławieniem. Ale to tylko moja opinia. Starałam się wepchnąć go głębiej, i jak narazie dobrze mi szło, pomyślałam o czymś przyjemnym, ale do głowy przyszło mi tylko to, że powinnam najpierw poćwiczyć na bananie. Kiedy był już prawie we mnie, a oczy Justina nie schodziły z mojej twarzy zachłysnęłam się i spanikowana szybko wyjełam go z buzi. Spuściłam wzrok.
- Nie martw się, następnym razem będzie lepiej - pocieszył mnie kładąc dłon na moich włosach i delikatnke głaszcząc. Potrząsnęłam głową i spróbowłam jeszcze raz. Wzięłam głęboki wdech i włożyłam go sobie powoli do buzi. Patrząc przez rzęsy, dużymi oczami wpatrywałam się w oczy Justina, które nieco mnie uspokajały. Miałam go, miałam go całego w ustach. Czułam go na końcu gardła, ale byłam dumna, że mi się udało. Kciuk Justina starł łzy z kącików moich oczów, które nagle się tam pojawiły. Policzyłam do 10 i powoli zaczęłam się poruszać w górę i w dół, po kilku takich rundach przyzwyczaiłam się do jego wielkości i nabrałam pewności siebie. Zaczęłam przyśpieszać i dłońmi zaciskać się na jego jądrach.
- Kurwa, tak.. Szybciej. Niech twoje niewyparzone usta pieprzą mojego kutasa. - nie mogąc wytrzymać napięcia szatyn sam zaczął poruszać biodrami i odrzucać głowę do tyłu, mówiąc przy tym sprośne słowa. - Kurwa, ssij mojego kutasa, robisz to tak cholernie dobrze! - warknął odrzucając moję głowę do tyłu, zachwiałam się lekko, ale nie przestałam. Wzielam go do ust całego wkładajac w to jeszcze więcej pracy, ale jemu nadal to nie wystarczało. Wplątał swoje palce w moje włosy i zaczął nimi poruszać, jak marionetką, dostosowując się do swojego tempa.
- Zaraz dojdę, kurwa! - czułam to, więc na sam koniec zostawiłam numer, który Destiny nazwała "niezawodnym". Zjeżdzając na dół, a potem w górę przejechałam po nim zębami, wprawiając go w osłupienie i drżenie jednocześnie. - TAK, KURWA! - Krzyknął i doszedł w moich ustach. Jego sperma była we wnętrzu mojej buzi. Rozszerzyłam oczy i przerażona spojrzałam na Justina.
- Spokojnie, teraz to przełknij. Nie jest takie złe jak się wydaje - pogłaskał mnie po włosach. - No dalej, bądź dzielną dziewczynką - zamknęłam oczy i przełknęłam jego spermę po czym uznałam, że naprawdę nie smakowało tak źle i oblizałam usta. Zachichotał. - Mówiłem - podciągnął bokserki, a potem spodnie i podniósł mnie sadzając na kolanach.
- I jak? - wtuliłam się w niego, będąc wykończona.
- Gdzie się tego, kurwa, nauczyłaś? - wykrzyknął całując zachłannie moje usta. - Byłaś doskonała. Dziękuje, widok twoich ust zaciśniętych wokół mojego kutasa, jest wart najdroższych kamieni świata - pocałował mnie w ucho i otoczył ramionami moje bezwładne ciało.
- Swoją drogą to bardzo męczące - zachichotałam i po kilkominutowej ciszy, wróciłam na swoje miejsce.
- Jestem ci winny orgazm, księżniczko - położył swoją dłoń na moim udzie i ruszył nią w góre aż dotarł do mojej cipki, zadrżałam, a potem strzepnęłam jego dłoń.
- Innym razem - wytknęłam w jego strone język. Popatrzyłam przez szybę, na park, gdzie przez deszcz na zewnątrz nikogo nie było, albo mi się tak zdawało, a tak naprawdę setki ludzi widziało jak zrobiłam Justinowi loda.
Miłość jest szalona. Ludzie z miłości są szaleni,ale tylko wariaci są czegoś warci.
Miłość jest cierpliwa
Miłość jest bezinteresowna
Miłość jest pełna nadzei
Miłość jest łaskawa
Miłość jest zawistna
Miłość jest egoistyczna
Miłość jest bezsilna
Miłość jest ślepa
~*~
- Zobaczymy się jeszcze? - zapytałam stając w oknie Justina i się o nie opierając. Teraz był ten czas kiedy musieliśmy się rozstać i nie wiedzieliśmy czy spotkamy się w najbliżych dniach.
- Tak skarbie - dotknął mojego policzka i kciukiem robił na nim kółeczka. Zamknęłam oczy.
- Kiedy? - zagryzłam usta i otworzyłam oczy. Dlaczego wszystko dla nas jest takie ciężkie? Byliśmy jak Jack i Rose rozdzieleni przez morze,ale jedna różnica jest taka, że oni już nigdy nie mieli się zobaczyć, a my nie wiemy po prostu kiedy. Ile minie czasu kiedy będe mogła zobaczyć go ponownie? Godziny? Dni? Miesiące? Lata? Nie wytrzymam.
- Wkrótce, nie martw się. Tym razem nie odpuścimy... masz nowy numer?
- Ciągle ten stary, o którym nie wie mama i nowy, który sama mi założyła na kontrolę - wywróciłam oczami prychając, a Justin przytaknął. Odwróciłam się i spojrzałam na budynek w którym prawdopodobnie przerażony Chaz odchodził od zmysłów.
- Powinnam już iść - z powrotem wróciłam wzrokiem na mojego chłopaka i kiedy o tym pomyślałam uśmiechnęłam się do siebie. Przytaknął i mogłam zobaczyć jak mocno zaciska dłonie na kierownicy. - Do zobaczenia - pochyliłam się i złożyłam na jego ustach soczysty i pełen miłości pocałunek.
- Aż mi się w głowie zakręciło - zachichotał. Pokręciłam głową i cofnęłam się.
- Pa - z uśmiechem odchodziłam do drzwi apartamentowca, za sobą słyszałam silnik samochodu, a potem pisk opon. Odwróciłam się i patrzyłam jak odjeżdża, a potem znika wśród innych samochodów.
Znikając jak pyłek dymu.
Najgorsze są noce. Jak promienień ciemności wszystko wraca. Zamykamy oczy by zobaczyć coś co przeminęło. By na chwile poczuć, że leżysz obok mnie, ale potem je otwieram z promieniem słońca. Ciebie nie ma. Wszystko przemija. Powoli i (bez)boleśnie.
Westchnęłam, zdając sobie sprawe, że nie chciałam, żeby odjeżdżał, chciałabym żebyśmy byli już małżeństwem i wtedy nikt i nic nie mogłoby nas rozdzielić.
Weszłam do środka i ruszyłam do windy. Nacisnęłam przycisk z numerem 4 i oparłam się o jedną ścianę. Dopiero wtedy dotarła do mnie powga sytuacji. Zniknęłam wczoraj, więc od mojego zniknęcia nie minęła jeszcez doba, więc może Chaz jeszcze nie poszedł na policję i nie zadzwonił po mamę. Gdyby to zrobił, uciekłabym. To jest pewne na 100% nie zostałabym w domu żeby czekać aż przyjedzie. Miałam ogromną nadzieję, że nie będzie go w domu i uniknę męczących pytań. Gdzie byłam i co robiłam, z kim, jak i dlaczego. Przecież nie mogę powiedzieć mu, że dotarłam na nielegalne wyścigi, spotkałam tam Justina i uciekłam bo całował się z inną dziewczyną. Potem zasnęłam na chodniku i znów spotkałam Justina, którego okłamałam, mówiąc, że nie znam numeru Chaza bo chciałam z nim być, chociaż przez chwilę, no i doszło do tego, że uprawialimy seks w jego mieszkaniu, a na drugi dzień ja zrobiłam mu loda w jego aucie. Tak, na pewno nie powiem tego Chazowi.
Drzwi windy otworzyły się na piętrze mieszkania Chaza. Wyszłam niepewnym krokiem i doszłam do drzwi mieszkania brata. Zastanowiłam się czy mam zapukać czy wejść jak gdyby nic, ale w końcu to mieszkanie Chaza, więc chyba miałam prawo? Wzruszyłam ramionami i chwyciłam za klamkę, równocześnie pchając drzwi, ale one ani drgnęły. Spróbowałam jeszcze raz, ale drzwi były zamknięte, więc zadzwoniłam kilkakrotnie dzwonkiem i pięścią uderzyłam o drewniane drzwi. Głucha cisza odpowiedziała mi po drugiej stronie, drzwi się nie otworzyły ani nikt nie krzyczał czegoś w stylu "Już idę!"
- Cholera - mruknęłam i znów zaczęłam walić w drzwi. - Chaz! To ja, Abigail! - krzyknęłam. Może śpi, i nawet nie zorientował się, że zniknęłam. W moim życiu wszystko jest prawdziwe.
- Przepraszam - cichy głos staruszki za moimi plecami przestraszył mnie. Z ręką na sercu odwróciłam się, by ujrzeć jak starsza kobieta z fioletową, góralską chustą na ramionach i czarnej spodnicze stoi przede mną.
- Tak? - uśmiechnęłam się, do głowy przyszło mi pytanie, czy ja mam babcię. Moje serce na chwile stanęło, ale to tylko placebo. Gdybym ją miała, ciekawe czy byłaby taka sama jak mama, a babcia ze strony taty byłaby tak dobra jak ojciec. Ciekawe czy one o mnie wiedzą.
- Jesteś Abigail, siostra Chaza Hayes?
- Tak, to ja - przytaknęłam i zainteresowana skąd staruszka zna moje imię zaczęłam słuchać co mówi.
- Twój brat wyszedł cię szukać - a jednak mnie szuka... - Kazał mi zadzwonić gdybyś wróciła, ale nie byłam pewna czy to ty, ale teraz już wiem.
- Dawno wyszedł?
- Z samego rana. Chodź do mnie, zadzwonimy do niego - kiwnęła ręką i kazała mi iść za nią. Weszłam do drzwi naprzeciwko i zamknęłam je za sobą. Podążając za kobietą, rozglądałam się dookoła jej mieszkania. Było tak samo luksusowo urządzone jak mieszkanie Chaza, chociaż jej mieszkanie było... ciężke. Ciemne kolory i meble, atmosfera była ponura, mieszkanie można było nazwać luksusowym, ale nie przyjemnym. Weszliśmy do salonu, a ona kazała usiąść mi na kanapie z czarnej, i chyba nie musze wspominać drogiej skóry. Chociaż to nie jest mój ulubiony materiał, prezentował się naprawde dobrze. Zastanowiłam się czy kobieta przedstawiła mi się wcześniej. Chyba nie.
- Chcesz coś do picia? Musisz być zmęczona i niewyspana. Zgubiłaś się? Wiesz jak twój brat się martwił? Chciał dzwonić na policję, ale odradziłam mu tego pomysłu. - chwyciła się za włosy.
- Poproszę wodę - posłałam jej przerażony uśmiech. Jak dla mnie to było zbyt dużo pytań, a ona jest obcą kobietą i nie muszę jej odpowiadać. Może wydawać się miła, ale lalka Anabelle* też taka była i co się stało? Siedział w niej demon czysty do zabijania.
- Pójdę zadzwonić do twojego brata - wzięła ze stołu okulary i gazetę, którą czytała. - Swoją drogą nie jesteście do siebie podobni.
- Nie jesteśmy biologicznym rodzeństwem - zrobiłam zniesmaczoną minę i położyłam dłonie na kolanach.
- Ale policzki macie podobne - mrugnęła do mnie i wyszła z salonu. Odrzuciłam głowę do tyłu i odetchnęłam. Z oddali słyszałam jak krząta się po kuchni. Ponownie rozejrzałam się po pokoju, który był tak samo ponury jak reszta domu, ale skąd mogę wiedzieć czy jej łazienka lub sypialnia nie jest zrobiona w brokatowym różu? Ludzie z pozoru są inni niż myślimy, że są naprawdę. Skrywają tajemnice, i to jest w nich najciekawsze, a człowiek spragniony tajemnic lubi je rozwiązywać chociaż inni wolą mieć wszystko czarno na białym.
Nie ważne kim jesteś.
Masz w sobie to co wszyscy i tylko to co masz ty.Jesteś wyjątkowy i jednocześnie taki sam.
Kochasz, nienawidzisz, ranisz, cieszysz się.
Człowiek pozorny, siedzi przed tobą w masce
jak morderca przetrzymując prawdziwego siebie w środku z spluwą w ustach.
Spojrzałam na wielki machoniowy zegar na ścianie tuż przed moją twarzą. Jego wskazówki w ogóle się nie poruszały i wskazywały godzinę 11 w nocy. Najwidoczniej skończyła się bateria.
Potem przeniosłam wzrok na małe ramki ze zdjęciami ułożonymi na półce niedaleko okna i aż mnie pokusiło, żeby tam podejść.
Przejechałam palcem po nieskazitelnie czystej półce, gdzie nawet odrobina kurzu nie została na mojej skórze. Chwyciłam w rękę jedną ramke ze zdjęciem gdzie starsza pani wraz z dwójką może ośmiolatków grali w piłkę. Gdzieś za nimi, przy białym stoliku siedziała kobieta w żółtej sukience i białym kapeluszu, popijając coś co było w filiżance, a jej lewa dłoń obejmowała drugą dłoń mężczyzny, który na oko mógł być jej mężem albo prawdopodobnie jest. Wszystko wyglądało tak idealnie, tak jak moja rodzina mogła być przed amnezją i porwaniem brata. Odłożyłam zdjęcie na swoje miejsce, kiedy usłyszałam kroki kobiety.
- Twój brat chce z tobą rozmawiać - rozszerzyłam oczy i wciągnęłam wargi do ust. - Proszę - pokręciłam głową. Byłam przerażona i nie chciałam z nim rozmawiać, jest moim starszym bratem, a ja jego małą siostrą, która na noc przepadła jak kamień w wodę. Przecież on będzie wściekły! - Ona nie chce... Mówi, że masz wziąć tą słuchawkę - wywróciłam oczami w stronę nieba i powstrzymałam się przed przeżegnaniem. Powolnym ruchem chwyciłam telefon i przyłożyłam go do ucha.
- Chaz?... Nie krzycz - przegryzłam wargę i odchyliłam na moment telefon od ucha. Jeśli chciał przebić mi bębenki - był blisko - Tak, wszystko ze mną w porządku... zgubiłam się... tu i tam - odparłam kiedy zapytał gdzie byłam. Tego pytania obawiałam się najbardziej, kiedy spojrzę mu w oczy on może odczytać z nich wszystko. Tak przynajmniej zawsze mi się wydywało, ale to musi być niemożliwie. - Gdzie jesteś? ...za 10 minut, w porządku. Poczekam u pani...emm. Jak się pani nazywa? - przechyliłam głowę na prawą stronę. - U pani Rain... Przepraszam... Tak, na pewno mi nic nie jest... Dobrze, czekam...Ja ciebie też kocham staruszku - zachichotałam i rozłączyłam się. Krótko po tym jak oddałam telefon starszej pani, przypomniało mi się, że zapomniałam zapytać czy powiadomił mamę.W takim razie zostaje jeszcze dziesięć minut niepewności, że mama już tu leci.
~*~
- Cholernie się o ciebie martwiłem! Gdzie ty byłaś? - weszłam do domu, a Chaz za mną od kilku minut zasypując mnie pytaniami. Gdybym nie słuchała go pomyślałabym, że robi to nawet bez przerwy na oddech. Zagryzłam usta i w ciszy poszłam do kuchni w celu znalezienia jedzenia. U Justina nie tknęłam śniadania, a jego sperma nie nadawała się na pierwszy posiłek dnia.
- Już mówiłam, że przepraszam. To nie moja wina, że się zgubiłam!
- A kogo? Miałaś wspólnika? - zaśmiał się, wywracając oczami.
- Alexa!
- Co?! Nie kazałem biegać ci dookoła Waszyngtonu! - zrobił z ust literkę 'O', wyrzucając przy tym dłonie w górę. Pierwszy raz - chociaż znam go od wczoraj - widziałam go bez jego głupkowatego uśmiechu na ustach.
- Nieee, ale wszędzie za mną chodziłeś i miałam cię dość, więc kiedy odeszłam od lokalu zorientowałam się, że nie wiem nawet kiedy skręciłam i się zgubiłam!
- Nie zwalaj winy na Alexa. Nie mogłaś zadzwonić? - pochyliłam się, otwierając lodówkę i wyciągając z niej wode mineralną.
- Nie miałam telefonu - oparłam się o blat i wypiłam połowę wody. Chciałam jak najszybciej zakończyć to przesłuchanie, bo im bardziej on naciskał, tym ja byłam bliżej, aby powiedzieć mu o Justinie. - EY! - przypomniała mi się wczorajsza zabawa i dziewczyna, którą na niej poznałam. - O co chodzi z Melanie? Tylko seks, a z Mirandą związek czy co?
- Abigail! - warknął, wytykając w moją strone palec.
- Co? Alex powiedz czy nie wyglądała na dziwke?
- Tak jak ty na niezdarę.
- Widzisz nawet Alex się ze mną zgadza - wskazałam otwartą dłonią na Alexa, z którym pierwszy raz od wczoraj się nie kłócimy. Nawet zignorowałam komentarz dotyczący o mnie aka niezdarze.
- I ty przeciwko mnie? - Chaz zdziwiony, że został sam na polu bitwy, pokręcił głową, mrużąc oczy.
- Dobra, koniec. Nic nie mówię i nie mówiłem. Cieszę się, że jesteś cała Abigail, a teraz idę odespać nie przespaną noc bo musiałem kogoś szukać. - zmroził mnie wzrokiem.
- Czy to ma być jakaś aluzja? - położyłam dłonie na biodrach i uniosłam brwi.
- Tak... DO CIEBIE.
- Jesteś idiotą, jakim cudem przyjeli cię na studia.
- Wiesz co mnie dziwi? Że nie wróciłaś z błotem na twarzy i zdartymi kola... masz zdarte kolana! Jednak nic się nie zmieniło, nadal jesteś tą samą niezdarą. - wciągnęłam powietrze. Spojrzałam na swoje zdarte kolana, a potem na Alexa i na jabłko, które z prędkością światła chwyciłam i rzuciłam w niego. Szybki i zwinny uciekł z kuchni i uciekł do salonu.
- Więc gdzie byłaś? - zapytał Chaz ignorując fakt, że przed chwilą rozmawialiśmy o nim i jego nowej dziewczynie.
- Nie zmieniaj tematu. Co z tobą i Mirandą?
- To ty pierwsza zmieniłaś temat. Gdzie byłaś?
- Przecież nie wiem! Zgubiłam się.
- Wcale tak nie wyglądasz.
- To znaczy?- uniosłam brew.
- Masz umyte włosy, wyprasowane ubrania i zmyty makijaż, a poza tym... promieniejesz, ciągle się uśmiechasz, nabrałaś koloru. I to tylko przez jedną noc bo wczoraj byłaś trupem! - dotknęłam ust i sprawdziłam czy mówi prawdę. Nieświadomie uśmiechałam się i prawda czułam się bardziej radosna niż byłam wczoraj czy przez ostatnie dziewięć miesięcy. Czy, aż tak wszystko po mnie widać?
- Chaz, daj mi iść się ubrać w coś odpowiedniejszego - mruknęłam wystraszona, że wszystko uderza we mnie z ogromną siłą. Jego nacisk był tak dosadny, że mogłam eksplodować.
- Uciekasz, jak matka. Co się stało tamtej nocy? - chwycił mnie za ramie, ale mu się wyrwałam. Po drodze poszłam do salonu, żeby zabrać telefon bo przypomniałam sobie, że tam go zostawiłam przed imprezą. Rzuciłam mordercze spojrzenie Alexowi na kanapie i chwyciłam telefon. - Dlaczego chodzisz jak kaczka? - w przejściu stanął Chaz.
- Wydaje ci się - z tego wszystkiego zapomniałam o bólu i chodząc nawet go nie czułam. Minełam Chaza i weszłam na schody.
- Pewnie wczoraj straciła dziewictwo! - stanęłam jak wyryta na środku schodów i nie mogłam się ruszyć. On to powiedział, pieprzony Alex, który sprawił w tym momencie, że znienawidziałam go. To co, że mógł żartować, kiedy to się naprawde stało? Wzięłam wdech i zamknęłam oczy, a potem z nadzieją, że Chaz niczego nie zauważył ruszyłam powoli ku schodom.
- Spotkałaś go - jeszcze bardziej zaskoczona, tym razem odwróciłam się, by zobaczyć jak u dołu schodów wpatrzony we mnie, stoi Chaz.
- Co? - zapytałam, aby upewnić się czy się nie przesłyszałam.
- Czy to co powiedział Alex, jest prawdą?
- Co? Powtórz to co powiedziałeś - zacisnęłam zęby i wytknęłam w jego strone palec.
- Spotkałaś go - ale skąd on wie? Był tak pewny swojej odpowiedzi, że byłam na 100% pewna, że on wie.
- Ale skąd? - i wtedy powiedział mi coś czego bym się po nim nie spodziewała. To dzięki niemu.....
- A jak myślisz, dlaczego cię sprowadziłem?
- Co to ma znaczyć?
~*~
Justin POV
Zaparkowałem samochód przed warsztatem Jack'a. Chwyciłem w ręce telefon i szarą bluze i wyszedłem na chłodne powietrze. Z grymasem spojrzałem w niebo i zobaczyłem, małe promienie słoneczne, które z ledwością przebijały się przez ciężkie, czarne chumry. Odkąd tu przyjechałem tylko piętnaście razy, świeciło słońce, a jestem tu od sześciu miesięcy. Jutro będzie ładnie.
Wciągnąłem przez głowę bluzę i pewnym krokiem ruszyłem do warsztatu. W otwartym garażu, przy starym samochodzie stał jeden z uczniów Jack'a.
- Hey, bro. Co słychać? - zawołałem. Zmieszany podniósł głowę spod maski i rozejrzał się dookoła. Kiedy nikogo w pobliżu nie zobaczył, wskazał na siebie palcem.
- Ja? - zapytał zdziwiony. Wywróciłem oczami. Odkąd tu przyjechałem byłem dla niego ideą wredności. Ciągle mu dokuczałem, albo czasami na nim się wyżywałem. Tak po prostu - nawet nie znam jego imienia. Strata Abi i jej durny plan spowodowały, że radość, którą miałem znikła tak jak dwa lata temu, ale teraz jest inaczej. Ona wróciła, oddała mi swoje dziewictwo, jest moją dziewczyną i nie zamierza ponownie mnie stracić. Pałałem szczęściem na kilometr, nawet kiedy zadzwoniłem do chłopaków do Kanady wyczuli w moim głosie coś innego.
- Tak, ty. Dlaczego jesteś taki zdziwiony? - oparłem się o maskę samochodu obok tego, którego naprawiał ten chłopak.
- Nigdy nie pytałeś co u mnie, wręcz mnie nienawidziłeś. Więc, dlatego to wydało mi się dziwne - wzruszył ramionami i otarł spocone czoło, czarną szmatką.
- Korzystaj póki możesz, z mojej dobrej strony - poklepałem go po ramieniu i uśmiechnąłem się. Rozejrzałem się dookoła, żeby znaleźć gdzieś w pobliżu Jack'a. - Jest Jack?
- Ma klienta, zaraz przyjdzie - chłopak pochylił się z powrotem nad samochodem.
- Możesz mi przypomnieć jak masz na imię? - wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów.
- Robert.
- Więc Robert, palisz? - spojrzał na paczkę papierosów, które trzymałem w dłoni. W jego oczach można było ujrzeć blask, jakby zobaczył coś za czym bardzo tęsknił.
- Rzuciłem, ale... - zawiesił głos na moment. -Jeden w tą czy w tą, nie zaszkodzi.
- Dobry wybór - Rob otarł ręce tą samą szmatką, i wziął ode mnie jednego papierosa. Po podpaleniu końcówki, zaciągnął się i przez chwile nie wypuszczał dymu z płuc.
- Więc dlaczego jesteś taki miły? - zapytał po krótkiej ciszy, którą się napawałem. Uwielbiałem to robić. Palić w milczeniu.
- Chyba nie liczysz na to, że będę się z tobą dzielić życiowymi sprawami - powiedziałem ostro. Chłopak od razu się spiął i odsunął o kilka centymetrów.
- Tak tylko pytałem - przytaknąłem i zaciągłem się, pozwalając dymowi dotrzeć do moich płuc. Kiedy na chwilę zamknąłem oczy uderzył we mnie obraz Abigail. Uśmiechała się, tak pięknie jak wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Miałem ochote podzielić się z kimś informacją, że odzyskałem dziewczynę i jest tylko moja.
- Moja dziewczyna wróciła - uśmiechnąłem się przez zamknięte oczy i wypuściłem dym.
- To świetnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Nie widzieliśmy się dziewięć miesięcy.
- Cholera, to długo, coś się stało?
- Jej matka - zacisnąłem szczęke na samą myśl o niej. Kiedy wczoraj Abigail powiedziała, że miała sen gdzie jej matka mnie uwielbiała, miała rację, bo tak było. Wszystko zmieniło się z dniem kiedy dostała list. Nie wiem co tam było, nie wiem od kogo był, wiem tyle, że go dostała.
- Rozumiem. Jak się nazywa? - spojrzałem na chłopaka wybity z rytmu o kim mówi.
- Kto?
- Twoja dziewczyna.
- Abigail - uśmiechnąłem się, ale jednocześnie poczułem ukłucie w brzuchu bo to nie było jej imię, ale nie wszyscy powinni o tym wiedzieć.
- Gdzie jest?
- W domu, przed chwilą ją odwiozłem - rzuciłem papierosa na ziemię i przygniotłem go butem. -Gdzie do chol...
- Za dwa dni może pan przyjść go odebrać. Szyba będzie jak nowa - razem z Robertem odwróciliśmy głowy w stronę gdzie szedł Jack z jakimś chłopakiem.
- Hej Jack! - krzyknąłem, unosząc rękę. Razem ze swoim klientem spojrzeli na mnie. Na twarzy Jack'a od razu pojawił się uśmiech, natomiast u nieznajomego zobaczyłem grymas, albo coś innego, miał wyraz tak jakby zobaczył ducha. Rozszerzone źrenice i lekko uchylone usta. Zmarszczyłem brwi, nierozumiejąc o co mu chodzi.
- Robert, nie w pracy! - ryknął jego szef. Przestraszony Rob rzucił papierosa na ziemie i ugasił go. Wyciągnął w moją stronę rękę, nie mam pojęcia dlaczego i chciał abym ją uścisnął, ale byłem zbyt skupiony żeby oderwać wzrok od chłopaka obok Jacka. Przypominał mi kogoś, te oczy i usta , może nawet kości policzkowe.
- Więc do zobaczenia za dwa dni - Jack poklepał nieruchomego chłopaka i ruszył w moją strone. Nieznajomy zacisnął szczęke i posłał mi zimne spojrzenie, takie same jakie czasami posyła mi Abigail. Nie, to niemożliwe.
Po chwili ruszył do wyjścia, mój wzrok ciągle podążał za jego sylwetką, starając się przypomnieć skąd go znam, ale kiedy miał zniknąć za zakrętem, ostatni raz na mnie spojrzał i uciekł.
Wow, to było dziwne.
- Co dzisiaj zrobiłeś Robertowi? - dłoń Jacka uderzyła o moje ramie.
- Tylko trochę go postraszyłem - mrugnąłem w jego stronę.
- Chodź zaprowadzę cię do twojego cudeńka.
- Co z nim? - oblizałem wargi , podążając za mężczyzną. Po drodze odwróciłem się jeszcze raz, żeby upewnić się czy tamten chłopak na pewno zniknął. - Jak się nazywał ten chłopak?
- Zamalowałem zdarty lakier, wymieniłem silnik, naprawiłem hamulce, wyprostowałem kierownice, wymieniłem koła i zatankowałem do pełna - otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem ręki do innego pomieszczenia, gdzie stała moja malutka Rory. MV Agusta F3, chociaż patrzenie na nią przywoływało silne wspomnienia z moim ojcem, lubiłem niej jeźdżić i myśleć, że to tak jakbym nigdy się nie rostał z ojcem, a nadanie jej imienia było tylko przyjemnością.
- Kiedy ty to mówisz, brzmi to jakby Rory przeszła kataklizm - przejechałem palcem po siedzeniu mojego ścigacza i przyjrzałem mu się z wszystkich stron, sprawdzając czy każda ryska jaką jej wyrządziłem przez wyścigi zniknęła.
- Bo tak jest, Jay. Jeszcze jeden taki wypadek, a kto wie czy ciebie nie będą musieli naprawiać - oparł się o pustą ścianę i skrzyżował na piersi ramiona. Jego wzrok błądził za każdym moim ruchem.
- Cokolwiek - posłałem mu jeden z moich uśmiechów i spojrzałem na światła, które w końcu były na swoim miejscu. Ostatnim razem kiedy pamiętam leżały kilkanaście metrów za mną w rowie. - Wymieniałeś je całe?
-Tylko tylnie, przednie o dziwo były w dobrym stanie - przytaknąłem przegryzając wargę. Pomyślałem o tym, że mógłbym przewieźć na tym Abigail.
- Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie - zauważyłem. Usiadłem na Rory i chwytając za kierwonice, spojrzałem na Jack'a. Czułem się tak wygodnie, że chciałem zapytać czy siedzenie też wymieniał. Rory pachniała i wyglądała jak nowa, prawie jak zdjęta z wystawy.
- Klient chciał pozostać anonimowy - wzruszył ramionami i podszedł do mnie, a potem ukucnął przy tłumniku i kilka razy uderzył w niego.
- Więc nie wiesz jak się nazywa? - uniosłem brwi. Facet wydawał mi się znajomy, sposób w jaki na mnie spojrzał i to, że chciał pozostać anonimowy, zaintrygował mnie tym.
- Nie, dlaczego? Odpal go. - wyjąłem z kieszeni kluczyk i włożyłem do stacyjki. Stawiając go na stópce, odpaliłem.
- Wydaje mi się znajomy.
- Słyszysz to? Przyciśnij gaz - zrobiłem jak kazał, a głośny ryk wypełnił ciche pomieszczenie. Uśmiechnąłem się do siebie, a potem do mężczyzny.
- Jesteś geniuszem - wyłączyłem silnik i zsiadłem z motoru. - Ile płacę?
- Tysiąc pięćset - przytaknąłem i z tylniej kieszeni spodni wyjąłem z brązowej skóry, portfel.
- Proszę - wyjąłem pieniądze i podałem je mu.
- Kto to? - wskazał palcem na małe zdjęcie Abigail, które tu trzymam. To zdjęcie nie jest z tej "epoki". Czasy z których je mam są dla Abigail jedną czarną dziurą.
- Abigail. Moja dziewczyna - za każdym razem kiedy powtarzałem te słowa, "moja dziewczyna" uderzało we mnie poczucie radości, że jest moja, a inni mogą tylko na nią patrzeć, chociaż to mi się nie podoba. Czułem, że muszę ją chronić, że musze sprawiać, żeby była szczęśliwa. Czułem jeszcze wiele innych różnych emocji, kiedy mówiłem, że Abigail jest moją dziewczyną, ale nie potrafiłem ich wszystkich opisać.
- Jest w Waszyngtonie?
- Yep - ostatni raz spojrzałem na Rory i odwróciłem się do wyjścia.
- Przyprowadź ją na wyścigi - podrapałem się po brodzie i przemyślałem jego decyzje. Właściwie gdyby nie wyścigi wcale nie spotkałbym Abigail, nawet nie wiem jakim sposobem się tam znalazła, a jak na moje spostrzeżenie była odważna, wchodząc na nie swój teren. Nie przemyślała tego co mogłoby jej się tam stać, właściwie nie przemyślała niczego co mogłoby jej się stać, chodząc w nocy po ulicach Waszyngtonu.
- Zapytam - stanąłem na dworze przed warsztatem i spojrzałem na mój samochód na drugiej stronie ulicy.
- Podrzucę ci potem Rory - przytaknąłem, po raz kolejny wyciągnąłem papierosa, ale patrząc przez chwile na niego, doszedłem do wniosku, że to nienajlepszy pomysł.
- To do wieczora - pożegnaliśmy się naszym sposobem, a po chwili on zniknął za drzwiami swojego warsztatu, a ja w wnętrzu samochodu.
~*~
- Napewno się uda, znam kobietę z kręgielni - opierałem się o poręcz w parku, przyglądając się małemu stawku. - Ryan, po prostu zbierz ekipę... - przełożyłem telefon do drugiej ręki i przygniotłem go ramieniem do ucha, wyciągając karteczke z zapisaną ulicą. - 701 7TH Street NW. Waszyngton, DC 20001... Jeszcze nie rozgryzłem amerykańskich ulic... Lucky Strike, tak się nazywa... Nie było nas wtedy, więc chcę to jej wynagrodzić... Dziękuje. Do zobaczenia za 3 dni - rozłączyłem połączenie z Ryan'em i ruszyłem drogą w dół, by dotrzeć do sklepu.
Grzebałem w telefonie, by znaleźć numer do mojej mamy, ale za nim to się stało wpadłem na drobną postać, która z hukiem upadła na ziemię.
-Przepraszam.- powiedziałem i szybko schyliłem się by podnieść dziewczynę o rudych włosach. Trzymała się za głowę, którą uderzyła o posadzkę i powoli wstała.
-Uważaj jak cho....Justin Bieber.- szepnęła moje nazwisko, przestraszona. Miałem wrażenie, że gdzieś ją wczoraj widziałem. - To ja przepraszam, powinnam uważać jak chodzę.
- Znamy się?- zakłopotana, patrzyła na mnie jakby zobaczyła największego gangstera w mieście. Mimo, że nie byłem gangsterem - bo nie byłem - to byłem znany wszędzie gdzie się pojawiłem. Nazwisko ojca, wiele znaczy. Przegryzła wnętrze policzka i odpowiedziała.
- Ja znam ciebie, ale czy ty mnie? - schowała kosmyk włosów za ucho i podciągnęła rękawy. Jej oczy skanowały moją twarz, jakby sama doznała olśnienia. - Czekaj, znasz Abigail, która ma brata Chaz'a? Nie pamiętam nazwiska - przymrużyła oczy i wymachiwała palcem, starając się skojarzyć nazwisko Abigail. Czyli ona ją znała? No bo ile Abigail, może mieć brata o imieniu Chaz?
- Hayes
- Tak, Hayes!
- ...Czekaj już wiem skąd cię znam! - klasnęła w dłonie. - To ty wczoraj byłaś z Abigail na placu. - uderzyłem się w czoło, wiedząc skąd ją znam. Kiedy Abi uciekła, ta dziewczyna nie wiedząc co robić, stała w miejscu i patrzyła to na mnie to na uciekającą Abigail.
- Tak to ja! Hey, może masz jej numer? Wczoraj tak szybko uciekła, że nie zdążyłam zapytać. - wyrzuciła dłonie w powietrze, uśmiechając się przy tym.
- Tak, już. Skąd się znacie? - zapytałem włączając telefon i odszukując numer Abigail.
- Zgubiła się wczoraj i znalazła się przy wyścigach, więc ją przygarnęłam. Oprowadzałam ją, a potem ona chciała sprawdzić co jest za taśmą, nie żeby coś Justin, nie chciałam tam wchodzić to wasz teren i ja tam tylko na chwilę, a Abigail ona była ciekawska, więc nie mogłam jej odmówić, ale długo się opierałam i...
- W porządku - zachichotałem. Jednak przyjazd Abigail mi się udziela, ciągle jestem szczęśliwy.
- Och, więc ona potem spotkała ciebie i uciekła - zakończyła wzruszając ramionami.
- Proszę - dałem jej telefon, a ona wyjęła swój przepisując numer.
- Jestem Rona. (rozdział 20 ) - powiedziała, nie odrywając wzroku od telefonu.
- Mnie już znasz - dmuchnąłem ciepłym powietrzem w ręce i schowałem je do kieszeni. Po raz kolejny robiło się zimniej, chyba nigdy nie doczekam się ładnej pogody.
- Uroczo razem wyglądacie - spojrzałem na telefon i zobaczyłem, że przygląda się tapecie. - Wyglądsz tu młodziej - zachichotała.
- To zdjęcie z przed 4 lat.- przez chwilę sam wpatrywałem się w zdjęcie, wspominając czasy, które może były niebezpieczne, ale były piękne i za nic nie chciałbym ich wymienić.
- Wydaje mi się, że skądś ją znam, tylko jej imię do nikogo mi nie pasuje. Wiesz, ona jest pierwszą dziewczyną, którą poznałam z imieniem Abigail, ale jej wygląd... - zawiesiła na chwile głos i popatrzyła w niebo jakby próbowała przypomnieć sobie szczegóły jej twarzy. - Na przykład jej usta i ta mała blizna na nich, albo uszy!... Przypomina mi pewną dziewczynę, ale to nie ma sensu, eh. Nie wiem czemu ci to mówię - zachichotała histerycznie. Wiecie o czym pomyślałem? Wszystko by się zgadzało, zna dziewczynę wyglądem podobną do Abigail, ale jej imię w ogóle jej nie pasuje. To oznacza tylko, jedno. Ona znała Blair. Postanowiłem narazie jej o tym nie mówić, przyjdzie czas w którym jak i Abi tak i ona się dowie.
-W porządku. Wiesz, co może przyszłabyś w sobotę do kręgielni Lucky Stike? Robię......
~*~
Abigail POV
Z turbanem na głowie i samym szlafroku siedziałam w salonie na podłodze, oglądając rodzinę Kardiashianów. Ta rodzina nie ma żadnych sekretów, ale uwielbiam ich. Jak one to robią, że każda z nich jest tak nieskazitelnie piękna? Związek Kourtney i Scoota zbyt często mnie denewruje i to nie Kourtney jest problemem tylko Scoot, ciągle stwarza jakieś problemy i nic mu się nie podoba, mimo, że czasami wydaje się zabawny, mógłby częśniej wrzucić na luz.
- Chcesz kako? - na kanapie usiadł Chaz, biorąc mnie między swoje nogi.
- Nie, dziękuję. - chwyciłam w dłoń jeszcze kilka żelków i wpechnęłam je do buzi.
- Jesteś jeszcze zła? - otworzyłam usta tworząc literę o, a potem z wymalowanym zdezorientowaniem spojrzałam na Chaza.
- Wcale nie byłam zła! - wyrzuciłam dłonie w powietrze. Naprawdę nie byłam zła, kiedy powiedział mi, że to on od kiedy zobaczył Justina w kolejce po buty starał się mnie tu sprowadzić w nic mnie nie wtajemniczając. Jak mogłabym być o to zła? Mogłam być tylko najszczęśliwszą osobą na świecie, ale... - Byłam w szkou, Chaz. Jak mogłabym się o to gniewać? Chociaż to, że nic mi nie powiedziałeś jest wkurzające - uniosłam jedną brew i rzuciłam w niego dżdżownicą. Zauważyłam, że ostatnio nabrałam tendencji do rzucania w ludzi tym co mam pod ręką.
- Dopiero przyjechałaś, miałem czas żeby ci powiedzieć - oparł się o kanapę i przełączył Kardiashanów.
- Hej, oglądałam to!
- Oglądasz bzdury - mruknął i ścisnął mnie nogami w tali przez co zapiszczałam. - Jutro ma być ładna pogoda, przejdziemy się?
- Jasne, jeśli tylko....
- Nie napisze Justin? - uniósł brew. Z rumieńcami na twarzy przytaknęłąm i przegryzłam wargę. - Właściwie nic mi nie powiedziałaś. Jak to było, o czym rozmawialiście, nic! - wyrzucił ręce w powietrze. Nie myślałam, że jest chętny, żeby usłyszeć te wszystkie pierdoły, o których rozmawiają dziewczyny, a w szególności nie chciałby usłyszeć o wczorajszych przeżyciach erotycznych, nie kiedy jest moim bratem.
- Jesteś moim bratem. To by było dziwne.
- Mogę być twoją psiapsiółką - zagruchał i zabawnie zamrugał w szybkim tępie rzęsami, a potem udał, że przerzuca włosy.
- Nie rób tego więcej - zmarszczyłam nos i zrobiłam minę tak zwanej kaczki. - To nie wyglądało apetycznie - ściągnęłam z włosów ręcznik i zaczęłam pocierać nim o włosy w celu chociaż minimalnego wysuszenia ich. Zachichotałam kiedy Chaz zawinął go dookoła mojej twarzy starając się mnie udusić.
-Żmijo, umrzesz.
-Nie, zostawcie mnie!
- Chaz! - krzyknęłam, ale równie dobrze mogło mu się wydawać, że robię to tylko po to aby przestał. Chciałam ściągnąć z głowy ręcznik, za nim głosy znów uderzyły, a ciemność nagle rozbłysła ogniem.
- Jerremy, do cholery, nie rób tego!
- Uciekaj! Spalę tylko część.
- Ale miliony...
- Uważaj na iluzję, którą zbyt często przyjmujesz jako prawdę.
Ogień rozbłysnął przed moimi oczami, a w nosie poczułam zapach dymu. Miałam wrażenie, że ręcznik zaciska się dookoła jeszcze mocniej, a dopływ powietrza ogranicza się do miniumum. - Ch-az p-prosze - zachłysnęłam się, kiedy ostatni raz twarz mężczyzny uśmiechnęła się do mnie i mrugnęła.
- Jezu, jesteś cała sina! - kiedy tylko materiał opadł na podłogę, zaczęłam łapać powietrze jak tylko mogłam. - Przecież nie zacisnąłem go tak mocno - spanikowany Chaz stanął nade mną. Właśnie, to nie Chaz, a znowu on.
- Dlaczego ona jest fioletowa? - do pokoju wszedł Alex, który w mgnieniu oka ukucnął przy mnie. - Spokojnie jestem lekarzem. Oddychaj powoli, odchyl głowę - chwycił mój podbródek i odchylił go do tyłu. Byłam spanikowana, bo nie wiedziałam co się dzieje i nie mogłam uwierzyć, że to znowu się stało. Już drugi raz dzisiaj. Czułam się jak opętana, a myślami byłam przy tym, czy nie wezwać egzorcysty.
Zrobiłam kilka spokojnych wdechów i od razu poczułam się lepiej. Miałam wrażenie, że stoję w płomieniach, a dym zatkał mi krtań. Ale kiedy tylko Chaz zrzucił ręcznik, wszystko zniknęło. Jakby za sprawą demonów, rzeczywistość nie mogła dowiedzieć się o tym co robią.
- Nie jesteś za młody na lekarza? - powiedziałam po ostatnim wydechu i uniosłam się na ramionach, chcąc pokazać, że nic mi nie jest.
- Żart ci wrócił, więc jest dobrze - potargał moje mokre włosy i wstał, ruszając do kuchni.
- Chciałeś mnie zabić? - uniosłam brew i wstałam. Choć to nie było zabawne, bo odkąd przyjechałam tylko do Wszyngtonu zła karma jest tuż za mną.
- Ale mnie wystraszyłaś - przytulił mnie i pogłaskał po plecach. Miałam ochotę komuś się wygadać, a swoim zachowaniem Chaz prowokował mnie do tego, ale on nie był osobą, która powinna wiedzieć o tych wszystkich pochrzanionych rzeczach. - Chcesz coś do picia, jedzenia?
- Nie, dzięki. Pójdę do siebie - chociaż wizja wrócenia do samotnego pokoju, nie była zbyt optymistyczna to musiałam być sama. Chociaż na chwilę, żeby pomyśleć, albo skupić się na czymś innym niż duch czyhający aby mnie zabić. Właściwie, to kim był ten facet, który wydawał mi się znajomy? Jerremy, mój głos tak się do niego zwracał. To napewno byłam ja, ale on?
Wbiegłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko, po drodze łapiąc telefon. Postanowiłam, że powinnam opowiedzieć o tym Justinowi, zbyt wiele rzeczy ukrywam. Chłopak z ciemności, świadomość, że znam Mike'a, teraz to. Nie mogę pozostać sama pod takim ciężarem.
Kiedy odblokowałam telefon miałam 5 nieodebranych wiadomości, w końcu telefon leży tu od wczoraj. Otworzyłam każdą po kolei.
Od: Destiny
Jak tam Waszyngton? Jestem spragniona infromacji!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Całkiem zapomniałam do niej napisać, kiedy dojadę. W szybkim tempie odpisałam, zastanawiając się która może być u nich godzina.
Do: Destiny
To dopiero drugi dzień, a ja już przeżyłam coś w co nie uwierzysz! Możesz tylko zazdrościć ;)
Kilknęłam "wyślij" i prawie zapiszczałam, wiedząc jaka będzie reakcja przyjaciółki. Nie spocznie, dopóki nie opowiem jej o tym "czymś", a na dodatek mrugnięcie! Nie będzie mogła zasnąć. Zchichotałam.
Sprawdziałam kolejną wiadomość, która była od Alfredo.
Od: Alfredo
Załatwiłem dla ciebie nowe szyby kuloodporne, chociaż nadal nie wiem po co ci one.
No tak, całkiem o tym zapomniałam. Kilka mięsięcy po sprawie w sądzie i kiedy udało mi się zdobyć prawko, poprosiłam Alfredo żeby zamówił dla mnie szyby kuloodporne. Miałam wtedy sen i wydał mi się zbyt oczywisty, żeby nie był realny. Zbierałam na nie długo, ale w końcu się udało i będę mogła oddać Alfredowi. Odpisałam mu, że się ciesze i jestem wdzięczna.
Kolejna, już trzecia wiadomość była od Mirandy.
Od: Miranda
Słuchaj, muszę ci o czymś powiedzieć, zanim powie ci to Chaz. Zadzwoń, proszę.
Wiadomość została wysłana dzień przed zanim przyjechałam do Waszyngtonu, ale dziwne jest to, że dopiero teraz ją zauważyłam. Zmarszczyłam brwi, chociaż dobrze wiedziałam, o czym Miranda chciałaby mi powiedzieć. Niestety, za późno, wszystko już padło,a ja poznałam jego nową dziewczynę, która nawet trochę nie przypadła mi do gustu.
Do:Miranda
Już wszystko wiem.
Chociaż to wyglądało groźnie, wcale nie miałam jej za złe, że mi nie powiedziała. Jest moją przyjaciółką, to Chaz był idiotą.
Kiedy miałam zamiar sprawdzić inne sms'y, ktoś zadzwonił do drzwi. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju, kucając na schodach, by zobaczyć kto o tej porze odwiedził Chaza, bo na pewno nie mnie.
- Hej, Melanie.
- Tylko nie ona - szepnęłam do siebie i prychnęłam. Zanim ktokolwiek mógł mnie zobaczyć czmychnęłam do pokoju i przekluczyłam go na klucz. W razie wypadku, gdyby ta dziewczyna chciała tu wejść.
W spokoju spojrzałam na czwartego sms'a, który był od nieznanego numeru. I to wprawiło mnie w zmieszanie, nie lubiłam takich niespodzianek. Nie kiedy moje życie jest stanowczo pokręcone i takie sms'y mogą zwiastować tylko kłopoty. Przegryzłam wargę i zastanowiłam się, czy zobaczyć co ktoś napisał. Ciekawość była większa niż strach.
Od: Nieznany
Hej, tu Rona! Pamiętasz mnie jeszcze? Rude włosy, oprowadzałam cię wczoraj po wyścigach, a potem uciekłaś. Odpisz, chętnie się z tobą jeszcze raz spotkam xo
Jasne, że ją pamiętam. A ja wyobrażałam sobie najgorsze. Wczoraj tak przejęłam się tym, że Justin pocałował tamtą dziewczynę, że z wrażenia uciekłam i zapomniałam o Ronie. Od razu zapisałam sobie jej numer.
Do: Rona
Jasne, że cię pamiętam. Też powtórzyłabym nasze spotkanie, ale w mniej dynamiczny sposób. Napisz kiedy i gdzie ;)
PS Skąd masz mój numer?
Zanim czekałam na odpowiedź, spojrzałam na ostatni sms, który był sms'em od mojego chłopaka! Szczęśliwa wcisnęłam go i odczytałam z uśmiechem.
Od: Justin
Skarbie, zabieram cię jutro wieczorem na wyścigi. Liczę, że nie masz planów, a noc rezerwujesz wyłącznie dla mnie x
Mimo, że jeszcze rano czułam się jak kobieta, teraz to wycofuję i stwierdzam, że znowu jestem zakochaną nastolatką, więc kiedy przeczytałam "skarbie" i ten mały x, oznaczający całusa zapiszczałam.
Do: Justin
No, nie wiem, mój grafik spotkań w Waszyngtonie jest bardzo napięty i nie wiem czy będę miała dla ciebie czas. Sprawdzę w kalenadarzu ;)
Mogłam sobie wyobrazić jak przerwaca oczami, albo uśmiecha się do siebie. W tym samym czasie dostałam sms od Destiny.
Od: Destiny
Nie jesteś już dziewicą! Chcę znać wszystkie szczegóły. Jak było, gdzie, z kim?! WSZYSTKO
Z wrażenia aż wstałam, zdziwiona skąd ona o tym wie, ale mogłam się tylko domyślić iż wie, że Justin jest w Waszyngtonie. Zmrużyłam oczy i wlepiłam je w ekran telefonu.
Do: Destiny
Śledzisz mnie? *o* Zresztą, nie udawaj głupiej dobrze wiem, że ty wiesz, że Justin jest w Waszyngtonie.
Zachichotałam, a wtedy znów przyszła kolejna odpowiedź od Rony.
Od: Rona
Spotkałam twojego chłopaka i jak widzę pomiędzy wami wszystko jest już WONDERFULLY (cudownie). Znam niezłą galerię, której nie ma szans żebyś się oparła. Przyślę ci adres i może jutro dasz radę wyskoczyć?
Do: Rona
Masz niezłe znajomości. Brzmi świetnie, do jutra. Czekam na adres.
Odwróciłam się na plecy i przjerzałam sms'y, czy Justin odpisał, ale nagle zrobiło się cichco i pusto. Czekałam 15 minut, ale w tym czasie przyszedł tylko sms od Rony z adresem galerii, do której pewnie i tak nie trafię. Miranda też się nie odzywała, ale nie byłam pewna czy powinnam zadzwonić, w końcu postanowiłam, że nie.
Ściągnęłam z siebie szlafrok i naga podeszłam do komody wyciągając z niej bieliznę, bordowe spodnie dresowe, bardzo luźne w kroku i szary top, a do tego czarne skarpety. Kiedy byłam ubrana podeszłam do okna i spojrzałam w niebo, które było piękniejsze niż wczoraj. Tym razem nie było na nim żadnych czarnych chmur, a księżyć oświetlał ulice, nawet gwiazdy były większe niż te w Kanadzie. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyobraziłam sobie, że w tym samym momencie Justin robi to samo co ja i myśli o mnie.
- Abigail ktoś do ciebie! - krzyk Chaza, rozbudził mnie z przemyśleń. Odsunęłam się od okna i wpatrywałam się w drzwi, czekając czy krzyknie to jeszcze raz. - Abigail ktoś do ciebie! - nie musiałam długo czekać. Kto mógłby o tej porze przyjść do mnie, co? Chyba, że Miranda i Destiny przyleciały z Kanady, albo Justin postanowił mnie odwiedzić. To by wyjaśniało dlaczego nie odpisuje. Odkluczyłam drzwi i zbiegłam na dół, ale w korytarzu nikogo nie było. Śmiechy dochodzące z salonu, wcale nie oznajmiały o przybyciu kogoś nowego. I jeśli Chaz kłamał, zabije go.
- Kłamałeś? - ze skrzyżowanymi ramionami weszłam do salonu, gdzie on, Alex i Melanie grali w Monopoly.
- Inaczej nie przyszłabyś tu - uniósł głowę z nad planszy.
- Bo nie mam ochoty - wywróciłam oczami i chciałam zawrócić, ale głos blondynki mnie zatrzymał, jakby myślała, że coś wskóra.
- Przestań się boczyć i dołącz do nas - uniosłam brwi i uchyliłam usta. "Boczyć"? Kto używa takich słów? Tylko Europejczycy.
- Wybacz, ale "nas" nie akceptuje ciebie. Jestem ja i Chaz, no i ewnetualnie Alex - uśmiechnęłam się do niego i uniosłam kciuk w górę. Uniósł brew i wrócił do gry, chociaż pod nosem nadal utrzymywał uśmieszek, wiedząc, że zamierzam trochę pokłócić się z dziewczyną mojego brata.
- Abigail - syknął Chaz, odkładając swojego pionka.
- Dlaczego mnie tak nie znosisz? - odsunęła krzesło i wstała.
- Bo rozbiłaś związek mojego brata z moją przyjaciółką.
- Myślę, że powinnaś pomyśleć zanim cokolwiek powiesz. Nic nie wiesz - zrobiła krok w moją stronę, przez co byłyśmy oddalone od siebie tylko kilka metrów.
- Nie jesteś na swoim terenie - zauważyłam. Ta żmija nie będzie mi rozkazywać w domu, który jest opłacany przez moich rodziców.
- Myślisz...
- Dobra, koniec. Nie chcesz z nami grać TO NIE. Idź do swojego pokoju i baw się sama.
- Ale Chaz - kiedy chwycił ją za rękę i przyciągnął do stołu serce rozpadło mi się na kawałki. Jęknęłam kiedy to zobaczyłam - Wybierasz ją, zamiast mnie?
- Ona przynajmniej się stara... Nie to co... inni - wzięłam głęboki wdech i zanim powiedziałabym coś złego, wybiegłam z pokoju ruszając do swojego. Kiedy byłam na schodach, coś spadło i to nie na dole, a na górze i na dodatek mogło mi się wydawać, że właśnie w moim pokoju. Zagryzłam wargi i przestraszona miałam ochotę cofnąć się, przeprosić ich wszystkich i usiąść z nimi, ale niestety, było za późno, żeby grać skruszoną. Powoli otworzyłam drzwi swojego pokoju i włożyłam głowę przed drzwi, ale w ciemności nikogo nie widziałam. Wyciągnęłam rękę i zaczęłam obmacywać ścianę, wiedząc, że gdzieś tam jest włącznik do światła, ale zanim zrobiłam cokolwiek innego, niż włączenie światła ktoś wciągnął mnie do pokoju i rzucił na ścianę. Chociaż, nie tak mocno jak mi się wydawało, że to się stanie. Krzyknęłam przerażona, ale kiedy otworzyłam oczy, a światło książyca oświetliło twarz mojego "mordercy" miałam ochotę tylko bić go po głowie, za jego bezmyślność.
- Jesteś głupi czy głupi?! Mogłam dostać zawału! - krzyczałam szeptem, chwytając za jego szyję i udając, że go duszę.
- Nadal nie masz dla mnie czasu? - uniósł brew i przycisnął mnie do ściany, a swoje dłonie oparł na moich bokach. Wywróciłam oczami, chociaż wydawało mi się to słodkie, że przyjechał tu tylko dlatego, że żartowałam z sms'em "No, nie wiem, mój grafik spotkań w Waszyngtonie jest bardzo napięty i nie wiem czy będę miała dla ciebie czas. Sprawdzę w kalenadarzu ;) " Jest wariatem, ale uroczym, poza tym szalenie mnie zaskakuje.
- Nie zdążyłam sprawdzić, bo KTOŚ usiłował mnie zabić - wetknęłam palec w jego klatkę piersiową. Przybliżył twarz do mojej szyi i chuchnął na nią gorącym oddechem.
- Na szczęście tu jestem - złożył mały pocałunek za moim uchem i pozostawił po sobie mokry ślad, sprawiając, że przez moje plecy przeszedł dreszcz. Położyłam dłonie na jego torsie i starałam się go odepchnąć, nie będąc w nastroju na kolejną rundę, z serii rzeczy erotycznych. - Jesteś spięta.
- Nie, tylko wkurzona - przeszłam pod jego ręką i rzuciłam się na łóżko. - Właściwie jak tu wszedłeś? - uniosłam na chwilę głowę, przyglądając się jemu jak przez chwilę opiera się o ścianę.
- Przez schody pożarowe - wzruszył ramionami i ruszył w moją stronę, ciągle mając w oczach płomień pożądania.
- Właśnie tak dochodzi do tysięcy włamań i zabójstw - rzuciłam głowę na poduszki i patrzyłam w sufit, nawet wtedy kiedy obok mnie na boku położył się Justin.
- Więc co cię gryzie? - włożył rękę pod mój top i zaczął pod nim robić kółeczka palcami.
- Melanie - wypowiedziałam jej imię jak jad. Było mi naprawdę przykro, że Chaz wolał ją, chociaż może... naprawdę byłam tak okropna?
- Kto to? - zatrzymał się na chwilę i spojrzał mi w oczy. Westchnęłam i odwróciłam się na bok, opierając się na prawej ręce.
- Pamiętasz, że Chaz i Miranda mieli się ku sobie? - przytaknął. - No właśnie, wczoraj na tamtej imprezie Chaz poznał mnie z Melanie i przedstawił ją jako swoją D Z I E W C Z Y N Ę - czułam się tak jakbym rozmawiała z przyjaciółką, a nie chłopakiem. - Wyglądała jak dziwka, wcale nie była miła z twarzy. Wychodzi na to, ze rozwaliła związek Chaza z Mirandą. Teraz siedzi na dole i się panoszy. Powiedziałam jej, że "nas" ogranicza się do mnie, Chaza i ewentualnie Alexa, a ona wyparowuje z tekstem dlaczego jej tak niecierpię! To jej powiedziałam, że zniszczyłą związek mojej przyjaciółki, powiedziała żebym się nie odzywała bo nic nie wiem, a po co mi ta świadomość, skoro wiem, że zniszczyła związek mojej przyjaciółki i brata, samo to upoważnia mnie to nienawidzenia jej - Justin chciał coś powiedzieć, ale nim zdążył wyprzedziłam go ja. - Poczekaj najlepsze zostawiłam na koniec. Chaz zamiast ją wyprosić, kazał mi wracać do pokoju, a ją jak zakochany kundel przytulił. Rozumiesz? Jestem do cholery jego siostrą - wyrzuciłam dłonie w powietrze i z powrotem rzuciłam się na plecy. Zrobiłam głęboki wdech i wypuściłam go, czując się o wiele lepiej. - Co o tym sądzisz? - odwróciłam głowę w jego stronę obesrwując jego oczy, które w tej ciemności były najbardziej wyraziste.
- Kim jest Alex? - jęknęłam.
- Naprawdę, Justin? Naprawdę? Opowiedziałam ci o tym co mnie trapi, leciałam jakby ktoś mnie gonił, w nadzei, że mnie wysłuchasz i coś doradzisz, a dla ciebie najbardziej interesujące jest to kim jest Alex? Świetnie - uderzyłam rękami o pościel i zła odwróciłam się do niego plecami.
- Kochanie, nie o to mi chodziło, tylko że... nie wiem jak to ująć.
- Włączył ci się program zazdrosnego chłopaka. To nadal cię nie tłumaczy - poczułam jak się rusza i przybliża do mnie, a zaraz potem jego ramiona oplotyły moją talię i przycisnęły do jego torsu, a jego głowa wylądowała w zgięciu mojej szyi.
- Tak, dokładnie. A wracając do twojego tematu... Myślę, że nie dałaś jej nawet szansy...
- Ale... - chciałam mu przerwać, ale uprzedził mnie w tym jego palec na moich ustach.
- Ja siedziałem cicho, teraz twoja kolej - przytaknęłam. Odczekał chwilę i dopiero po kilku sekundach zaczął mówić, jakby to miało nadać nastrój. - Od kiedy to osądzasz ludzi zanim ich poznasz? Nie wiesz jak było pomiędzy Chazem, a Mirandą i dlaczego się rozstali... Może nawet Melanie nie była tego przyczyną? Twojemu bratu musi być przykro, wiesz jesteś jego jedyną siostrą, przecież nie ma innej rodziny niż ty i twoi rodzice, więc na pewno zależy mu na akceptacji z waszej strony. A ty choć raz powinnaś złamać zasady kodeksu dobrej przyjaźni - zachichotałam. Był chłopakiem, a wiedział w jakie kodeksy lubią bawić się dziewczyny. - Daj jej szansę, może nie jest taka zła, a może, kto wie będzie nawet lepsza niż sobie wyobrażałaś - zakończył. Splotłam nasze palce razem i w ciszy pogrążyłam się w myślach, anazlizując to co powiedział Justin.
Może miał rację? Na pewno miał. Nie osądzałam ludzi za nim ich poznałam, byłam zła, że Chaz znalazł sobie kogoś innego niż osobę, którą ja znałam, i która tak samo jak on, była mi bliska. Czułam się bezpiecznie, a nie pomyślałam, że z Melanie może być szczęśliwszy. To mój brat, jedyny jaki mi został bo nadal nie wiem gdzie jest Mike i najważniejsze powinno być dla mnie jego szczęście. Okej, powinnam wszystko naprawić i chociaż będę musiała wszystko zrobić od podstaw, podejmę się tego.
- Masz na mnie dobry wpływ. Tylko ty tak na mnie działasz - wcisnęłam się bardziej w jego klatkę piersiową, żeby było mi cieplej i przyjemniej. Lubiłam kiedy był blisko.
- Naprawdę? - ucałował moją głowę i przytulił mocniej niż wcześniej.
- Tak i to chyba nawet źle. Masz coś takiego w sobie, że jesteś bardzo przekonujący - zachichotał.
- Jak dla mnie to nawet dobrze. Rozbierzesz się dla mnie? - spojrzałam przez ramię, jak wydyma wargi. Wybuchnęłam śmiechem.
- To tak nie działa - nadal się śmiałam, a on dołączył do mnie. Po kilku minutach poczułam jak moje oczy same próbują się zamknąć. - Zostaniesz na noc? - wtuliłam głowę w poduszkę, a on w moje włosy.
- Na to liczyłem, po tym jak przebiegłem dziewięć kilometrów.
- Biegłeś dziewięć kilometrów? - aż podniosłam się by sprawdzić jego twarz, ale był ciągle poważny. Wiedziałam, że był szalony i wiedziałam dlaczego. - A co z twoim samochodem?
- Skończyło mi się paliwo - pokręciłam głową i jak gdyby nigdy nic, położyłam się na swoje miejsce.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - leżeliśmy w pozycji na łyżeczkę i było tak przjemnie, że nie minęła chwila, a ja czułam, że już odpływam. Myślałam tylko o tym, że mam przy sobie swojego mężczyznę i teraz jestem bezpieczna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak bardzo chciałam, żeby to trwało wiecznie, ale jutro musiałam się brać do pracy żeby odbudować mój wizerunek, nawet przed Alexem. Przecież on mnie ma za niewychowane dziecko. Naprawdę byłam głupia, moje zachowanie i ja. Na szczęście Justin wrócił i wszystko wróci do normy.
Kiedy po raz kolejny uderzyłam delikatnie głową o poduszkę, żeby było wygodniej usłyszałam głos Justina.
- A tak wracając do tematu... Kim jest Alex?
- Justin! - zapiszczałam, uderzając w niego pięścią i chichocząc.
_____________________________________________________
*Kochanie nie jestem pijana, nie jestem pijana, jestem tylko zakochana
*Lalka Anabelle, jest to lalka w której siedział demon (nie chce mi się rozpisywać)
Nie mam dużo czasu, ale informuje że TO NIE JEST OSTATNI ROZDZIAŁ . Chyba go podzielę na trzy części :D
Jak myślicie kim był chłopak z warsztatu?
O co chodzi z głosami w głowie Abigail?
Co szykuje Justin za trzy dni?
Czy Abigail jest bliska odkryciu co jest skarbem?
Czy oni są słodcy? *.*
Abigail lubi się kłócić. Eh ma charakterek :)
Głosujcie w ankiecie po lewej stronie i KOMENTUJCIE.
Znowu zmieniłam szablon, przepraszam, ale dziewczyna ciągle oszukuje mnie z szablonem. Jest ktoś kto dałby rade zrobić szablon na tego bloga?
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się nowy rozdział x
Zapraszam na mojego aska gdzie odpowiem na wszystkie pytania związane z FanFiction :) Kliknij tutaj aby przenieść się do aska
KOMENTUJCIE BO OSTATNIO WAM COŚ NIE SZŁO
Cudowny cudowny cudowny. Sa słodcy i to bardzo.Chaz dobrze zrobił sprowadzając siostrę <3 wydaje mi sie ze Justin zobaczył Mike'a. Ciekawi mnie tylko co sie stało miedzy Chaz'em a Miranda. Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuń@zcytawa
<3
OdpowiedzUsuńBoże, kocham to opowiadanie ! Zakochałam się od pierwszego rozdziału i tak zostanie do końca (którego nie chcę) ja już to wiem. Piszesz genialnie, ja to bym wgl jako książkę wydała. Mam nadzieję, że będzie 2 część ?
OdpowiedzUsuńKooocham @94Team ♡♥♡
Ahgagshsj oni są cuuuudowni ♥ *.*
OdpowiedzUsuńTen z warsztatu to był Mike, jestem pewna na 100% ^^ super rozdział <3
OdpowiedzUsuńmega są słodcy zakładam że Jus planuje jakąś niespodziankę dla Abi :)) pewnie wspomnienia wracają dlatego tyle tych myśli, możliwe że odkryje ten skarb i to już w następnym rozdziale ale to zależy od cb i wątpię żeby to był Mike bo on się wrogo patrzył na Jusa chociaż w sumie nie wiadomo jakie relacje były między nimi więc wszystko możliwe :D ciekawi mnie czy Ronie(nie wiem jak się pisze) zorientuje się że Abi to Blair i o co poszło Chazowi i Mirandzie pozdrawiam xoxo
OdpowiedzUsuńOooooo matkooo to był Mike *,* w warsztacie, ogólnie zajebisty rozdział i czekam na następny ;3/ Larwa
OdpowiedzUsuńPrzeszłąś sama siebie tym rozdziałem *,* Nawet nie wiem co napisac...... jest idealny :D Myślę ze ten chłopak w warsztacie to Mike :) Justin taki kochany *,* jeju przybiegłł dla Abi 9 km kocham hahhaha cudowny <3 w ogóle oni są tacy kochani i słodcy *___* czekam z niecierpliwością na następny :*
OdpowiedzUsuńjejuuuuuuu! to najslodszy rozdzial ever! nie moge sie doczekac kolejnych <3 xoxo
OdpowiedzUsuńAwwwwww *,* piękny i słodki rozdział, czekam na nexta ;3
OdpowiedzUsuńzajebiste !!!!! jak zawsze :D
OdpowiedzUsuńcuuuuuuuudowny rozdzial! czekam na kolejne xoxo
OdpowiedzUsuńOni są tacy uroczy
OdpowiedzUsuńOby nastempny rozdzial pojawil sie szybko bo juz sie bie moge doczekac
OdpowiedzUsuńŚwietny roz. <3 pisz pisz czekamy nn
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny *__* czekam na następny <3 ps. masz jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam ;*
OdpowiedzUsuńWspanialy roz. +,- czekam nn
OdpowiedzUsuńKocham *,* czekam na następny :*
OdpowiedzUsuńEj ten w warsztacie to był Mike 0,0 o matko moze w końcu sie spotkaja awww ;D rozdział boki czekam na nastepny :>
OdpowiedzUsuńMatko *,* jhbguytdytufguoyir jacy oni słodcy *,* Justin jest niesamowity <3 czekam nn i życze weny
OdpowiedzUsuńKocham <3 twojego bloga, moge czekać na rozdziały nawet miesiąc jak bedzie trzeba *,* prosze powedz ze jak skończysz to opowiadanie to zacznesz drugie *,* piszesz zarabiście ;* i czekam nn rozdział ;D
OdpowiedzUsuńBsjbekxwebssbskwmv *,* cuuuudooo, po prostu kocham <3 czekam nn rozdział ;D
OdpowiedzUsuńOk
OdpowiedzUsuńFajnie długi rozdział, ale miałam już dość i tylko chciałam go szybko skończyć